Być może na rynkach dojrzałych będzie to wyglądało inaczej, ale u nas sytuacja dla obligacji skarbowych wcale nie jest dobra. Zwłaszcza że spadek rentowności z 9 proc. w październiku do 6,3 proc. w grudniu w zasadzie zdyskontował już znaczną część poprawy warunków gospodarczych, która niekoniecznie musi się ziścić. Mimo tych niebezpieczeństw na obligacjach będzie można zarobić i będą to naprawdę imponujące zyski. Ale nie wynikające z przebiegu notowań, lecz z wypłacanych odsetek.
W siódmym niebie już są posiadacze obligacji oszczędnościowych indeksowanych inflacją. Przy zanotowanej inflacji rzędu 17 proc. zarobią 18–19 proc. na odsetkach w roku, w którym inflacja ma się obniżyć. Dwucyfrowe kupony wypłacą także emitenci obligacji korporacyjnych, ponieważ WIBOR, choć już spada, wciąż oscyluje wokół 7 proc., niewiele więc trzeba, żeby dostać ponad 10 proc.
Ale prawdziwe konfitury czekają w nowych emisjach. W IV kwartale emitenci podnosili marże ponad WIBOR. Od kilkudziesięciu punktów bazowych w przypadku emisji kierowanych do inwestorów indywidualnych, po nawet 2 pkt proc. w przypadku emisji dla inwestorów profesjonalnych (Robyg, Cyfrowy Polsat). Oczywiście, emisji będzie mniej, nie każdy emitent ma bowiem ochotę płacić wyższe marże i odsetki wynikające z samego wzrostu WIBOR. Ale te, które będą się pojawiać, mogą oferować historycznie wysokie marże i tym samym gwarantować wysokie kupony do czasu spłaty obligacji (uwaga na zapisy o przedterminowych wykupach).
Obligacje
Rentowności wracają do zwyżek
Teoretycznie, skoro inwestorzy są przekonani o spadku inflacji i wynikającym z tego złagodzeniu polityki pieniężnej, a w każdym razie ograniczeniu tempa i skali podwyżek stóp procentowych, powinniśmy obserwować hossę na rynku obligacji.
I faktycznie, tempo spadku notowań obligacji (wzrostu notowań obligacji) wyhamowało w październiku, a listopad i pierwszy tydzień grudnia przyniosły wyraźny wzrost cen, który wsparł teorię o zbliżającym się dobrym czasie dla papierów skarbowych. Jednak od 8 grudnia nastroje uległy zmianie (gwoli przypomnienia – po posiedzeniu Fedu i EBC, które podniosły stopy i zapowiedziały kontynuację twardej walki z inflacją). Wzrost rentowności można byłoby nazwać zwyczajną w takich sytuacjach korektą, gdyby nie jego siła. Rentowność niemieckich dziesięciolatek wzrosła jeszcze przed świętami do 2,38 proc. – o 64 pkt baz. w zaledwie dwa tygodnie. Tylko w dwóch dniach kształtowania się szczytu rentowności w październiku (dla przypomnienia – u nas rentowność obligacji dziesięcioletnich sięgała 9 proc.) była ona wyższa. Więc nie jest to zwykła korekta – zniesiony został niemal cały ruch wzrostowy (spadku rentowności) budowany na nadziejach na spadek inflacji. Te nadzieje nadal są silne, w grę wchodzi więc inny czynnik, a mogą być nim właśnie obawy inwestorów przed zwiększeniem emisji długu rządowego w okresie nadchodzącego spowolnienia gospodarczego.
U nas sytuacja wydaje się nieco lepsza. Z 9 proc. rentowność spadła do 6,3 proc. na początku grudnia i dotknęła tego poziomu ponownie w połowie miesiąca. Późniejszy wzrost nie był silny (6,7 proc.) i w przypadku naszych papierów faktycznie można mówić o zwyczajnej i niewiele znaczącej korekcie. Pytanie jednak, jak długo taki stan może się utrzymać, skoro rentowności niemieckich papierów prą w górę?
Podobną sytuację, co w Polsce, obserwujemy także w przypadku amerykańskich papierów i wygląda na to, że przynajmniej chwilowo nasz rynek jest bardziej skorelowany z obligacjami USA niż niemieckimi.
Sytuacja daleka jest jednak od jednoznacznego wyznaczenia kierunku przyszłych notowań i hossa na rynku obligacji, o której dość powszechnie się mówi, wcale nie wydaje się taka oczywista, w każdym razie nie inwestorom, którzy wykładają pieniądze. Warto też pamiętać, że długie trendy (dwuletni trend można za taki uznać) nie gasną z dnia na dzień, a trwałe odbicie wymaga najpierw etapu akumulacji. I w najlepszym wypadku to właśnie widzimy – wahania cen obligacji w rozpoczętym właśnie okresie akumulacji. Musi minąć trochę czasu, zanim inwestorzy nabiorą zaufania do rozchwianego rynku obligacji, którego wyniki przyniosły przecież nie lada rozczarowanie tym wszystkim, którzy oczekiwali po nim stabilnych i powtarzalnych wyników (po to przecież inwestuje się w obligacje). Być może na ten rynek łaskawszym okiem spojrzą nabywcy nieruchomości – rentowność obligacji przewyższa rentowność najmu, a obligacje są jednak łatwiejsze „w obsłudze”.
W każdym razie zmienność nie jest tym, czego inwestorzy oczekują po rynku obligacji, więc gra na spadek rentowności nie jest grą właściwą dla inwestora poszukującego stabilnych wyników i stałych dopływów gotówki. Bo trzeba pamiętać, że choć rentowność papierów skarbowych jest wysoka (na tle rentowności sprzed dwóch lat), to odsetki nadal są niskie. Tym, co może zadowolić inwestorów o rentierskich oczekiwaniach, jest wysoka rentowność wynikająca z atrakcyjnego oprocentowania, a taka mieszanka charakteryzuje właśnie obligacje korporacyjne. I to na nie warto stawiać w 2023 r., oczywiście pamiętając o ryzyku kredytowym, które zapewne o sobie przypomni, gdyby doszło do recesji.