Z.K.: Jeżeli sprzedawcy w okienkach bankowych przestawią zwrotnicę z depozytów w kierunku obligacji korporacyjnych, do funduszy w nie inwestujących popłynie tyle pieniędzy, że nie będzie problemu z wchłonięciem tej dodatkowej podaży.
A.D.: Zgadzam się, że potencjał funduszy obligacji korporacyjnych do przyciągania oszczędności Polaków jest spory. Przy obecnym oprocentowaniu lokat i jednoczesnej ogromnej awersji inwestorów do ryzyka coraz więcej oszczędności popłynie w tym kierunku.
T.S.: Do pierwszego głośniejszego czy bardziej spektakularnego bankructwa emitenta obligacji, czyli tzw. defaultu.
A.Ch.: Ja unikałbym tego typu papierów. Bank udzielający spółce kredytu ma odpowiednie instrumentarium i procedury związane z dochodzeniem od takiej spółki swoich roszczeń. Banki mają departamenty trudnych kredytów, z wyspecjalizowaną kadrą, która zajmuje się takimi przypadkami. W skali banku tworzenie takiej komórki jest ekonomicznie uzasadnione. Inwestor indywidualny, a nawet fundusz inwestycyjny kupujący obligacje, w przypadku niespłacania zobowiązań przez emitenta nie może zbyt wiele zrobić. Szczególnie przy emisjach o wartości do kilkudziesięciu milionów złotych problemem są wysokie koszty związane z egzekucją roszczeń i brak zdolności obligatariuszy do efektywnego podjęcia takich działań.
Konrad Augustyński, zarządzający TFI PZU: - Kolejna obniżka ratingu jest prawdopodobna, ale nie sądzę, żeby coś zmieniła w postrzeganiu Polski i wycenie obligacji.
T.S.: Drogą do uniknięcia rozczarowania jest zmiana sposobu postrzegania tego instrumentu. Obligacje korporacyjne nie mogą i nie powinny być traktowane jako „prosty zamiennik" dla lokat bankowych czy papierów skarbowych. Myślę, że klucz leży w słowie „obligacja", która dla wielu jest synonimem bezpieczeństwa i braku ryzyka. Tymczasem pamiętamy, jak w 2012 r. spółki budowlane PBG, Polimex, DSS nie spłaciły obligacji w terminie. Wiele funduszy papierów korporacyjnych odnotowało straty, dwa utraciły płynność. Konsekwencją tych wydarzeń było zamknięcie się rynku na tę klasę aktywów na kilkanaście miesięcy. Gdy ktoś dzwonił, że ma do zaoferowania ciekawą emisję obligacji korporacyjnych, najczęściej słyszał stanowcze „nie", jeżeli dodatkowo były to papiery spółki budowlanej lub dewelopera, słyszał tylko trzaśnięcie słuchawką. Gdyby to się teraz miało powtórzyć, mielibyśmy analogiczną sytuację. Tymczasem defaulty to coś, z czym w przypadku inwestycji w papiery korporacyjne po prostu trzeba się liczyć.
Czy mimo ewentualnych defaultów na obligacjach korporacyjnych i tak nie będzie się teraz zarabiało więcej niż na skarbowych? Myślę, że dobry przykład to SK Bank – wiele funduszy miało jego papiery w portfelach, wszystkie odnotowały straty, ale też wszystkie, poza jednym, działają do dziś. Strata funduszu obligacji skarbowych nie wzbudza takich emocji, co analogiczna pod względem wartości strata funduszu obligacji przedsiębiorstw.
A.Ch.: Można sobie wyobrazić taką falę bankructw, że – jak mawia Warren Buffett – zobaczymy, kto pływał bez majtek. Dopóki gospodarka się rozwija, nie ma takiego ryzyka – raz problemy ma jeden sektor, raz drugi, ale generalnie dobrze zdywersyfikowany portfel obligacji korporacyjnych może sobie poradzić z pojedynczymi przypadkami bankructw. Problemem jest kryzys gospodarczy, recesja. W takich okolicznościach można się spodziewać, że nie jeden, ale przynajmniej kilka funduszy papierów korporacyjnych straciłoby płynność.
Adam Chełchowski, prezes TFI Capital Partners: - Można sobie wyobrazić taką falę bankructw emitentów obligacji korporacyjnych, że – jak mawia Warren Buffett – zobaczymy, kto pływał bez majtek.
K.A.: Obligacje korporacyjne w Polsce dzielą się na dwie kategorie: hold to maturity – trzymaj do wykupu, i hold to default – trzymaj do bankructwa. Na naszym rynku nie ma nic pomiędzy, zwłaszcza dla dużych graczy. Na kupno obligacji PBG w 2012 r. nie znalazłbym chętnego, na zakup skarbowych obligacji greckich latem ub.r. – tak. Dlatego w TFI PZU, w naszym pierwszym funduszu obligacji korporacyjnych, który ruszy wkrótce, planujemy inwestować w zagraniczne papiery lub polskie denominowane w walutach obcych, tzw. euroobligacje. To są instrumenty, dla których istnieje rynek wtórny. Mogę zamknąć każdą pozycję, nawet ze stratą, ale nie chcę być zmuszony do wynajmowania sztabu prawników, żeby odzyskać cokolwiek od przedsiębiorcy, który nie wykupi swoich obligacji w terminie. Problemem jest nie tylko nazwa „obligacja", ale i ustawa o rachunkowości, która pozwala na wycenę papierów korporacyjnych metodą liniową. Patrząc na wykres wyceny jednostki uczestnictwa takiego funduszu, widzimy wznoszącą się płaską linię, niemalże bez żadnych wahań, nie dostrzegamy żadnego ryzyka związanego z inwestycją. Tymczasem jest całkiem spore.
W takim razie, na jakie klasy aktywów warto postawić w następnych miesiącach?
A.D.: Jeżeli chodzi o akcje, radziłbym wybrać spółki z dużą ekspozycją na konsumenta, na program 500+, a do tego potencjalnie ze stosunkowo niedużym udziałem OFE w akcjonariacie. Przeważałbym średnie firmy względem dużych, wydaje mi się, że w tym segmencie rynku stopy zwrotu będą najwyższe w tym roku. Jeżeli chodzi o banki, cały czas boję się presji regulacyjnej, a nawet potencjalnego zwiększenia stawki podatku, jeżeli budżet w kolejnych latach będzie miał nadmierny deficyt. Podoba mi się ekspozycja zagraniczna. Fed i rynki wschodzące przysłoniły nam wcześniejszą o dwa tygodnie decyzję Europejskiego Banku Centralnego, która moim zdaniem jest bardziej brzemienna w skutkach. EBC, skupując obligacje korporacyjne, będzie de facto pompował gotówkę bezpośrednio w przedsiębiorstwa, z pominięciem sektora bankowego. To potężna pomoc dla firm ze strefy euro – wsparcie bilansów, umożliwiające większe buy backi. Stary Kontynent rzeczywiście ma teraz wśród globalnych instytucji finansowych statut pupilka, jest to tzw. crowded buy. Być może dlatego ostatnio notowania akcji europejskich rozczarowują. Mimo to uważam, że warto w nie w tym roku inwestować, europejskie spółki mają znacznie lepsze perspektywy poprawy zysków niż amerykańskie.
Europejscy kredytodawcy, z Deutsche Bankiem na czele, już nie straszą?
A.D.: Wydaje mi się, że to była burza w szklance wody. W dłuższym terminie boje się natomiast o Chiny, uważam, że banki Państwa Środka będą miały poważne problemy i prędzej czy później czeka je państwowa pomoc w postaci skupu niepracujących kredytów, co wywrze negatywny wpływ na wszystkie rynki wschodzące. Dlatego jesteśmy raczej neutralnie, a nawet lekko negatywnie nastawieni do emerging markets.
K.A.: Na rynku obligacji na pewno będzie duża zmienność. Jeżeli chodzi o akcje, jestem negatywnie nastawiony, szczególnie w przypadku polskiej giełdy, ale nie czuję się ekspertem w tej dziedzinie, więc skupię się na obligacjach. Cały czas będziemy mieli do czynienia z rewidowaniem w dół oczekiwań inflacyjnych i tych dotyczących wzrostu gospodarczego. W rezultacie spodziewałbym się trendu horyzontalnego w rentowności obligacji na rynkach podstawowych, z powolnym ich spadkiem (wzrostem cen) i gwałtownymi korektami w górę (a w przypadku cen – w dół), gdy parę lepszych odczytów dla danych inflacyjnych będzie napędzać oczekiwania na tzw. reflation trade. Wielu inwestorów i ekonomistów spodziewa się bowiem, że inflacja jest tuż za rogiem. Podobnie jest w przypadku obligacji rynków wschodzących, które dalej straszą, a my jesteśmy jednym z takich rynków. Szanse na zysk będą miały jedynie aktywnie zarządzane fundusze dłużne. Podam przykład: rentowność 10-letnich Bundów to ok. 0,2 proc. Kto o zdrowych zmysłach zamrozi kapitał, żeby po dekadzie wyciągnąć o 0,2 proc. więcej w skali roku? Tymczasem oprocentowanie tej samej obligacji waha się każdego dnia o ok. 5 pkt baz. Przy 10-letnim papierze to ok. 0,5 proc. dziennej zmiany ceny. Oczywiście, to przerysowany przykład, nie siedzimy przed Bloombergiem z ręką na „enterze", inwestycja w obligacje to nie gra na foreksie. Pokazuje jednak, że zysków z obligacji trzeba szukać, wykorzystując średnioterminowe trendy, których jest mnóstwo, a nie trzymając obligacje do wykupu.
A co z kolejną obniżką ratingu Polski, tym razem przez Moody's, w maju?
K.A.: Myślę, że jest prawdopodobna, ale nie sądzę, żeby coś zmieniła w postrzeganiu Polski i wycenie naszych papierów. Te obniżki nie zmieniają naszej pozycji w przestrzeni inwestycyjnej – nie wypadliśmy z grona państw o ratingu inwestycyjnym. Podobno japońscy inwestorzy zwracają szczególną uwagę na poszczególne stopnie gradacji ocen ratingowych, ale reszta świata widzi to na zasadzie „investment grade" albo „non investment grade". Rzeczywiście są pewne zagrożenia dla budżetu w 2017 r. i kolejnych latach, ale w tym zakresie nie demonizowałbym nowego rządu. Chcą wydawać sporo pieniędzy, ale mają też odpowiedzialnych ludzi, takich jak Morawiecki czy Szałamacha, którzy nie zapominają, że skądś te pieniądze trzeba wziąć. Nie jesteśmy pionierem w dziedzinie polityki prorodzinnej, inni robili to przed nami, w tym zakresie równamy do reszty zachodniego świata. O politykę fiskalną bym się na zapas nie martwił.
A.Ch.: My stawiamy na spółki produkcyjne, konsumpcyjne, technologiczne. Ryzyko regulacyjne związane z sektorami bankowym i energetycznym oceniamy jako naprawdę spore. Wydaję mi się, że rozsądny inwestor powinien liczyć się z jakąś formą przykrej niespodzianki ze strony OFE. Dlatego, dopóki sytuacja z funduszami emerytalnymi się nie wyklaruje, wolimy nie przesadzać z alokacją w akcje i trzymać część kapitału w gotówce, którą ewentualnie będzie można wykorzystać na zakupy po niższych cenach. Myślę, że zadanie dla rozsądnego inwestora na ten rok to przede wszystkim ochrona kapitału – przejście przez te wszystkie zawirowania, które jeszcze mogą nas spotkać w związku z podwyżkami stóp procentowych w USA i problemami Chin. Dopiero gdy pojawią się przesłanki podjęcia wyższego ryzyka, warto będzie zainwestować więcej w akcje spółek z tych branż, o których wspomniałem.
Z.K.: Na polskiej giełdzie jest teraz sporo nisko wycenionych spółek, szczególnie w sektorach energetycznym i surowcowym. Banków, pomimo znaczących przecen, do tego grona nie zaliczam. Wydaję mi się, że warto na chwilę odłożyć ocenę ich bieżącej kondycji fundamentalnej i poszukać spółek, w które opłaca się zainwestować w myśl zasady „najlepszymi inwestycjami są spółki tanie, a nie dobre". To jest właśnie ten moment, kiedy takie podejście może przynieść efekty. Radziłbym też wybrać dobry fundusz obligacji korporacyjnych. Jeżeli ktoś chce inwestować w tego typu papiery na własną rękę, może wybrać np. papiery przedstawicieli branży deweloperskiej, szczególnie działających w obszarze budownictwa mieszkaniowego. Jeszcze kilka lat temu nie byli w ogóle uznawani za godnych uwagi, teraz duże spółki deweloperskie mają tyle gotówki, że tak naprawdę nie potrzebowałyby w ogóle emitować obligacji.
T.S.: Wypada na zakończenie wspomnieć o krajowym rynku pieniężnym. W największym skrócie, nie spodziewamy się obniżki stóp procentowych w Polsce, nie widzimy także podstaw do ich podnoszenia. Co do sytuacji na rynku instrumentów dłużnych o dłuższym terminie do wykupu, to wydaje mi się, że w tym roku w funduszach obligacji skarbowych fajerwerków nie będzie. Stopy zwrotu będą oscylowały wokół wyników ubiegłorocznych.
Dwa procent?
T.S.: Plus minus. Niektórym uda się pewnie zarobić trochę więcej, innym mniej. Dla pocieszenia mogę powiedzieć, że ta niepewność odnośnie do cen obligacji nie dotyczy tylko Polski. Spotkałem się z prognozami dla długu amerykańskiego, które zakładały rentowność 10-latek na poziomie 1 proc. na koniec roku, i takimi, które mówiły, że będzie 3 proc. To ogromny rozjazd. Jeżeli przełożymy to na cenę tego instrumentu, mamy różnicę prawie 20 proc. O czym ta rozbieżność w oczekiwaniach świadczy? Głównie o tym, że rynek nie wie, jaki jest stan największej gospodarki świata. Jeżeli rentowność ukształtuje się bliżej 1 proc., w gospodarce amerykańskiej będzie bardzo słabo. Jeżeli dojdzie do 3 proc., będziemy chyba mogli mówić o ożywieniu gospodarczym i perspektywie pojawienia się inflacji, co z kolei nie do końca pokrywa się z ostatnim komunikatem Fedu. W tej chwili jesteśmy gdzieś w połowie tego przedziału (rentowność amerykańskich dziesięciolatek wynosi 1,9–2,0 proc.), a rynek zdaje się szukać kierunku, w którym ma podążyć. Jeżeli chodzi o akcje, jestem trochę bardziej optymistycznie nastawiony niż moi przedmówcy i również w przeciwieństwie do nich nie bałbym się postawić na rynki wschodzące względem rozwiniętych. fot. 123rf