Prawie dokładnie rok temu w covidowym dołku wartość indeksu WIG-budownictwo wynosiła 1,85 tys. pkt. Później notowania dynamicznie odbiły, w połowie stycznia br. zatrzymując się na pułapie 4 tys. pkt, widzianym ostatni raz 10 lat wcześniej. Jednocześnie w 2020 r. produkcja budowlano-montażowa skurczyła się o nieco ponad 2 proc., dane za styczeń br. mówią o 10-proc. spadku rok do roku, a za luty o 17-proc. Jak interpretować dane z lutego i jaki czeka nas cały rok?
Budownictwo nie zostało aż tak mocno poszkodowane, jak inne sektory gospodarki, spowolnienie jest jednak faktem i zgodnie z przewidywaniami następuje z pewnym opóźnieniem.
Kurczenie się rynku to pochodna kilku czynników. Po pierwsze, mamy spadek inwestycji samorządów, wynikający z takiej, a nie innej sytuacji budżetowej oraz oczekiwaniem na napływ nowych środków z funduszy unijnych. Inwestycje samorządowe mają też to do siebie, że zależą od kalendarza wyborczego, a najbliższe wybory mamy dopiero w 2023 r. Biorąc te kwestie pod uwagę, uważam, że inwestycje samorządowe, jeśli odbiją, to najszybciej w przyszłym roku.
Mamy też spowolnienie w budownictwie kubaturowym, widać m.in. mniej inwestycji biurowych, mniej hoteli, a nawet w pewnym stopniu mieszkań.