Inwestorzy obawiają się, że do konfliktu wciągnięci zostaną dwaj czołowi gracze rynku ropy – USA oraz Iran, który miał być zaangażowany w pomoc przy atakach. Dzięki odwilży w ich wzajemnych stosunkach Iran stał się w ostatnich miesiącach znaczącym źródłem dodatkowej ropy. Ewentualny powrót do rygorystycznego egzekwowania nałożonych na Iran sankcji oznaczałoby nie tylko, że zacznie wysychać strumień ropy z tego kraju. Iran zaprzecza oskarżeniom, ale ewentualna eskalacja oznaczałaby zakłócenia przeprawy statków przez cieśninę Hormuz, którą przepływa około jednej trzeciej ropy transportowanej na świecie drogą morską.
Jak w rozmowie z telewizją Bloomberg komentował Marcus Garvey z banku Macquarie Group, dodana do notowań ropy niewielka premia za ryzyko geopolityczne jest zasadna. Jego zdaniem inwestorom będzie to przypominać o szoku naftowym z początku lat 70., związanym z wojną Jom Kippur (obecne wydarzenia zbiegły się niemal dokładnie z jej 50. rocznicą) i będącym jej konsekwencją arabskim embargiem na ropę.
Rozstrzał przedstawianych przez instytucje finansowe scenariuszy jest bardzo szeroki. Zdaniem analityków Citigroup kryzys zmniejsza szanse na wycofanie się przez Arabię Saudyjską z przynajmniej części swoich ograniczeń wydobycia, a dodatkowo grozi bezpośrednim atakiem Izraela na Iran. Według specjalistów Morgana Stanleya konsekwencje ataków będą ograniczone, a to dlatego, że nie dojdzie do wciągnięcia w kryzys innych krajów.
Czytaj więcej
Pierwsze reakcje rynków były nerwowe, choć trudno mówić o panice, która pojawiła się po ataku Rosji na Ukrainę. Co więcej, inwestorzy mogą znów łaskawym okiem spojrzeć na amerykańskie obligacje, a to wesprze rynki akcji.