Szwajcarski frank, który w szczycie paniki po rosyjskiej inwazji na Ukrainę kosztował prawie 5,00 zł, osłabił się od tamtego czasu wobec złotego o ponad 11 proc. W poniedziałek po południu za szwajcarską walutę płaciło się już „tylko" 4,44 zł. To cofnięcie się franka jest widoczne także na rynkach światowych.
Przerwa w zwyżkach
W ciągu ostatnich trzech miesięcy frank osłabił się do dolara o ponad 4 proc., co plasuje go wśród jednej trzeciej najsłabszych w tym czasie 32 głównych walut. Wobec euro stracił niewiele mniej, po tym jak jeszcze w marcu notowania pary EUR/CHF chwilowo sięgnęły parytetu (frank był wówczas droższy od euro pierwszy raz od związanej z uwolnieniem jego kursu paniki z 2015 r.) – patrz wykres.
Choć frank tradycyjnie uważany jest za bezpieczne schronienie na czas rynkowych zawirowań, to w warunkach walki banków centralnych z inflacją inwestorzy zdecydowanie preferują w tej roli dolara. Spośród władz monetarnych największych gospodarek – przynajmniej teoretycznie – to Fed ma największe pole do podwyższania stóp, a to napędza przepływy kapitału do USA.
Inflacja za oceanem wynosi 8,3 proc., podczas gdy w Szwajcarii zaledwie 2,9 proc. Jednak analitycy szeregu banków inwestycyjnych, w tym Goldmana Sachsa i Morgana Stanleya, nie wykluczają powrotu franka do parytetu z euro jeszcze w tym roku. To prawda, że Szwajcarski Bank Narodowy (SNB) dotychczas był maruderem, jeśli chodzi o zaostrzanie polityki.