Czas najwyższy, by odświeżyć nasze tradycyjne rozważania na temat tzw. cyklu Kitchina na GPW, czyli cyklu składającego z ok. 20-miesięcznych (w praktyce średnio raczej 21-mies.) faz wzrostowych i spadkowych.
Powody są dwa. Po pierwsze, zmierzający ku końcowi listopad to data teoretycznego szczytu cyklu Kitchina. Po drugie, ostatnie zachowanie WIG już teraz przypomina bardziej fazę spadkową niż wzrostową tego cyklu – w trakcie wtorkowej sesji indeks znalazł się poniżej dołka paniki z początku sierpnia. Gdyby listopad miał skończyć się na poziomie zbliżonym do tego z momentu pisania tego artykułu, na wykresie opartym na danych miesięcznych WIG byłby najniżej od dziesięciu (!) miesięcy.
Start przed terminem...
Pojawia się więc uzasadnione podejrzenie, że tym razem rzeczywisty szczyt cyklu Kitchina został ustanowiony jeszcze w czerwcu (dane miesięczne), a więc aż pięć miesięcy przed teoretycznym terminem!
Akurat to, że rzeczywiste szczyty i dołki kształtowały się historycznie w terminach nieco innych niż w teorii, nie jest żadną nowością. Zawsze zdarzały się mniejsze lub większe przesunięcia. Zaskoczeniem jest natomiast fakt, że tym razem szczyt ukształtował się aż tak wcześnie przed terminem. Do tej pory największe wyprzedzenie, jakie odnotowaliśmy, miało miejsce w 2000 roku i wyniosło trzy miesiące. Z kolei w zdecydowanej większości przypadków rzeczywiste szczyty cyklu formowały się po (a nie przed) teoretycznym terminem.
...czy falstart?
W tej sytuacji, w hurraoptymistycznym scenariuszu można wyobrazić sobie, że ostatnia słabość polskich akcji to przysłowiowy falstart, po którym nadejdzie jeszcze czas na mocne odreagowanie i dopiero z tych wyższych pułapów rozpocznie się właściwa faza spadkowa. Kto wie, przy sprzyjającej sezonowości i ciągle mocnej postawie Wall Street, taki scenariusz ma jakieś szanse na realizację.