Elektryki w Polsce nie mogą się rozpędzić. Ale problem ma cała Europa

Prognozy wskazują, że do 2030 roku sprzedaż nowych zelektryfikowanych samochodów z napędem czysto bateryjnym w Europie będzie stanowiła 30 proc. sprzedaży wszystkich pojazdów. Na razie tempo wzrostu tego segmentu europejskiego rynku coraz bardziej hamuje.

Publikacja: 24.05.2024 06:00

Problemem posiadaczy samochodów elektrycznych jest wciąż zbyt słabo rozwinięta infrastruktura ładowa

Problemem posiadaczy samochodów elektrycznych jest wciąż zbyt słabo rozwinięta infrastruktura ładowania, zwłaszcza w przypadku stacji o dużej mocy. Jej braków nie rekompensują rosnące zasięgi aut. Fot. AdobeStock

Foto: 772485244

W kwietniu 2024 r. sprzedaż samochodów z napędem czysto elektrycznym w Polsce wzrosła w ujęciu rok do roku o zaledwie 2,7 proc. do niespełna 1,3 tys. sztuk. W pierwszych czterech miesiącach roku wzrost okazał się jeszcze wolniejszy – 2,4 proc. wobec okresu styczeń–kwiecień 2023 r. Jadąca coraz bardziej z prądem europejska motoryzacja zostawia nas daleko w tyle: rejestracje elektryków w UE rosły w tym czasie odpowiednio o 14,8 oraz 6,4 proc.

Auta za drogie

Efektem jest bardziej niż skromny udział na polskim rynku aut z napędem bateryjnym w rejestracjach wszystkich nowych samochodów osobowych. Jeśli w całej UE waha się w zależności od miesiąca na poziomie ok. 12–15 proc., to w Polsce pozostaje niespełna 4-proc.

O ile dostępność samochodów nie stanowi problemu, o tyle jest nim ich wysoka cena oraz słaby rozwój infrastruktury. Ze statystyk Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar wynika, że średnia cena elektryka to 250–260 tys. zł. Przy tym jest ona kształtowana przez duży udział w sprzedaży tego rodzaju aut w segmencie premium, kupowanych przede wszystkim przez firmy. Odsetek nabywców indywidualnych jest niewielki, podobnie jak jednostek administracji państwa, choć ustawowo zobligowanych do uzupełniania swoich flot elektrykami. Pod koniec pierwszego kwartału spośród 45 naczelnych i centralnych organów, które przekazały w tej sprawie sprawozdania, prawie jedna piąta nie miała w swojej flocie nawet jednej dziesiątej pojazdów na prąd.

Jak podaje serwis Elektromobilni.pl, pod koniec kwietnia 2024 r. po polskich drogach jeździło 111,8 tys. samochodów osobowych z napędem elektrycznym. Flota w pełni elektrycznych aut osobowych liczyła prawie 58 tys. sztuk, a hybryd plug-in – 53,8 tys. Do tego dochodziło ponad 6,5 tys. samochodów dostawczych i ciężarowych z napędem elektrycznym.

Poprzedni rząd wyznaczył sobie całkowicie nierealny cel miliona aut czysto elektrycznych już w przyszłym roku. Nowi rządzący zakładają, że w 2030 r. liczba elektryków sięgnie 1,5 mln. Miałyby się do tego przyczynić zwłaszcza większe dopłaty. Według Ministerstwa Klimatu i Środowiska nowe wsparcie ruszy jeszcze w tym roku, gdy tylko zaczną wpływać pieniądze w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Wysokość bazowej dopłaty wyniesie ok. 30 tys. zł (maksymalnie wsparcie będzie mogło sięgnąć 40 tys. zł) i będzie dotyczyć samochodów elektrycznych ze średniej półki cenowej. Rząd zapowiada, że limit cenowy dla objęcia auta dopłatą wyniesie 225 tys. zł.

Dodatkowym bodźcem do przyspieszenia elektrycznej transformacji rynku ma być wsparcie dla zakupu używanych elektryków. Tego rodzaju subsydia już funkcjonują w innych krajach UE, a postulaty wprowadzenia ich w Polsce organizacje promujące elektromobilność wysuwały już ponad dwa lata temu. Teraz rząd nawet przebił ich oczekiwania, bo spodziewana pula dopłat ma przekraczać 1,5 mld zł. Byłaby więc dwukrotnie wyższa niż budżet obecnego programu wsparcia dla nowych e-aut „Mój elektryk”. Obejmowany dopłatą używany samochód elektryczny nie będzie mógł być starszy niż cztery lata, a jago maksymalna cena została ograniczona do 150 tys. zł.

Brakuje ładowarek

Jeśli sprzedaż aut przyspieszy, to problemem pozostaje bardzo słabo rozwinięta infrastruktura ładowania. Pokrycie ładowarkami jest bardzo nierównomierne: w ub. roku ponad połowa wszystkich ogólnodostępnych stacji ładowania znajdowała się w 37 miastach liczących powyżej 100 tys. mieszkańców. Poza nimi z ładowaniem jest kłopot. Według informacji Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad obecnie na krajowej sieci szybkich tras istnieje 91 stacji ładowania dla samochodów osobowych ulokowanych na 87 miejscach obsługi podróżnych (MOP). Przy tym jedynie w ośmiu miejscach są bardzo szybkie ładowarki o mocy 350 kW: na czterech MOP przy autostradzie A1, na dwóch przy A2 i na dwóch przy A4.

Tymczasem dziurawa sieć ładowania jest problemem posiadaczy elektryków nie tylko w Polsce. Choć według pozarządowej europejskiej organizacji Transport & Environment w ciągu ostatnich trzech lat liczba publicznych ładowarek samochodów elektrycznych w krajach UE wzrosła trzykrotnie, a w ubiegłym roku sieć ładowania rosła szybciej niż flota pojazdów na prąd, to ładowarek wciąż brakuje. Jak podaje Europejskie Stowarzyszanie Producentów Pojazdów ACEA, w końcu 2023 r. w całej Unii Europejskiej było 632,4 tys. publicznych punktów ładowania i ok. 3 mln samochodów w pełni elektrycznych na drogach. Przy tym aż 61 proc. wszystkich publicznych punktów ładowania na terenie całej Unii Europejskiej zlokalizowane jest w zaledwie trzech krajach. To niewielka Holandia (23 proc. wszystkich ładowarek, ponad 144 tys.), a także Niemcy i Francja (po 19 proc., odpowiednio przeszło 120 tys. i 119 tys.). W rezultacie wyjazd do niektórych, atrakcyjnych urlopowo krajów e-autem może być ryzykowny. Przykładem jest Chorwacja, gdzie jest niespełna 1,1 tys. ogólnodostępnych punktów ładowania.

Duży pesymizm

Władze UE starają się wymóc na krajach członkowskich utworzenie 3,5 mln punktów ładowania w ciągu najbliższych pięciu lat dla spełnienia klimatycznego celu redukcji emisji CO2 przez samochody osobowe o 55 proc. Będzie to jednak trudne, bo wymagałoby instalowania prawie 410 tys. ładowarek rocznie lub 7,9 tys. tygodniowo. Tymczasem prognozy ACEA wskazują, że popyt będzie znacznie wyższy: szacują one konieczność utworzenia 8,8 mln punktów ładowania do 2030 r. Wymagałoby to instalowania 1,4 mln ładowarek rocznie, czyli przeszło 22,4 tys. tygodniowo.

Z 24. edycji badania „KPMG Global Automotive Executive Survey” wynika, że europejscy przedstawiciele sektora motoryzacyjnego są coraz bardziej pesymistyczni co do perspektyw rentownego wzrostu w ciągu najbliższych pięciu lat. I to mimo zmniejszonych w porównaniu z ub. rokiem obaw dotyczących stóp procentowych, cen energii i inflacji oraz stabilizacji cen surowców. Prognozy wskazują, że do 2030 r. sprzedaż nowych aut z bateriami w Europie będzie stanowiła 30 proc. sprzedaży wszystkich pojazdów.

Ale wiele jest niewiadomych. Jak podaje serwis Automotive News Europe, Volkswagen, Renault i Mercedes modyfikują plany elektryfikacji. – Obecne pojazdy elektryczne mogą nie zaspokajać potrzeb każdego społeczeństwa – przyznał na Forum Mobilności 2024 Carlos Tavares, szef koncernu Stellantis, sceptyczny wobec perspektywy całkowitego zastąpienia samochodów spalinowych elektrykami. Eksperci wskazują, że takie firmy jak Fisker i inne start-upy opierające działalność wyłącznie na bateriach stoją w obliczu niepewnej przyszłości.

Parkiet PLUS
Wstrząs polityczny w Tokio, który jakoś nie wystraszył inwestorów
Materiał Promocyjny
Pieniądze od banku za wyrobienie karty kredytowej
Parkiet PLUS
Coraz więcej czynników przemawia przeciw złotemu
Parkiet PLUS
Niepewność na rynku miedzi nie pomaga notowaniom KGHM
Parkiet PLUS
GPW i Wall Street. Kiedy znikną te męczące analogie?
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Parkiet PLUS
Debata Parkietu. Co wybory w USA oznaczają dla świata i rynków?
Parkiet PLUS
Efekt Halloween. Anomalia, która istnieć nie powinna, ale istnieje