– W 2024 r. spodziewamy się 13-proc. wzrostu rok do roku wartości udzielonych kredytów mieszkaniowych, do 72 mld zł – powiedział Mariusz Cholewa, prezes BIK-u. Przy jakich założeniach powstały te szacunki? Prezes powiedział, że choć skończył się program „Bk”, to złożone do końca ub.r. wnioski są dalej rozpatrywane przez banki: między wnioskiem a uruchomieniem kredytu mijają zazwyczaj dwa, trzy miesiące – w I kwartale br. będzie więc widać dalej wpływ „Bk”. W II kwartale można się spodziewać wyhamowania akcji kredytowej, a w II półroczu ponownego wzrostu dzięki programowi „Na start”. BIK spodziewa się spadku inflacji, ale nadal powyżej celu, wskazuje, że rynek oczekuje dalszych obniżek stóp, zakładany jest też wzrost gospodarczy stymulowany konsumpcją i wydatkami publicznymi. Wsparciem będą też wzrost płac i niskie bezrobocie.
Wzrośnie popyt na większe lokale
Jeśli deweloperzy nieco podkręcą statystyki, wprowadzając na rynek więcej mieszkań, to beneficjenci nowego programu dopłat do kredytów nie powinni mieć większych problemów ze znalezieniem odpowiedniego lokalu. W cenie będą tańsze nieruchomości poza centrami miast.
– Zakładamy, że nowy program będzie stymulować popyt w II półroczu, jednak cały czas widzimy ograniczenia po stronie podaży. Liczba wydawanych pozwoleń na budowę czy rozpoczynanych budów cały czas nie jest duża. Może być tak, że podaż w tym roku będzie cały czas niższa i wzrost cen nieruchomości będzie postępować – powiedział prezes Cholewa.
Znaki zapytania
Jan Dziekoński, analityk rynku nieruchomości i założyciel FLTR, komentuje, że sytuacja dla nowych kredytobiorców w 2024 r. będzie zależeć od wielu czynników.
– Z punktu widzenia zwykłych kredytobiorców, którzy nie będą korzystać z żadnego wsparcia, mamy czynniki pozytywne i kilka czynników ryzyka albo negatywnych. Ciągle, jak w poprzednich latach, będziemy mieli wzrost zdolności kredytowej płynący ze wzrostu wynagrodzeń. Przeciętny wzrost w 2023 r. wyniósł około 10 proc., w bieżącym prognozuje się niższą dynamikę, ale nadal pewnie powyżej 5 proc., to będzie wprost przekładało się na zdolność kredytową. Druga rzecz, to jeżeli zostaną wprowadzone pewne zmiany podatkowe, np. zwiększenie kwoty wolnej od podatku, to też może wpłynąć na zwiększenie zdolności kredytowej – mówi Dziekoński. – Po stronie znaków zapytania mamy NBP, po obniżkach stóp procentowych od listopada mamy zatrzymanie tej polityki pieniężnej i mamy sygnały z otoczenia Rady Polityki Pieniężnej, że co najmniej do marca, a może do lipca musimy poczekać, żeby zobaczyć, co będzie z polityką fiskalną państwa, jak długo będą działać tarcze antyinflacyjne, bo one mają wygasnąć z końcem czerwca – i czy to się nie przełoży na wzrost inflacji. Już nawet padały sygnały, że być może w II połowie tego roku trzeba będzie stopy podnieść. To wskazuje, że apetyt na obniżenie stóp procentowych zniknął. Podobne sygnały płyną zresztą z zagranicznych banków centralnych. Fed nie obniżył stóp, bardziej zasygnalizował, że potencjalne cięcia raczej się odsuwają w czasie. EBC przesuwa obniżki już raczej na połowę roku. Zatem do połowy roku i w Polsce nie spodziewam się takich ruchów – dodaje.
Rynek mieszkań z drugiej ręki na rozdrożu
Część sprzedających lokale wstrzyma transakcje do czasu wejścia w życie programu supertanich kredytów, licząc na wyższe ceny. Ich wzrosty raczej nie będą tak gwałtowne jak w 2023 roku, gdy działał „Bezpieczny kredyt 2 proc.".