Na Półwyspie Bałkańskim znów powiało wojną – tak przynajmniej mogło się wydawać przeciętnym obserwatorom. Świat obiegły doniesienia o strzałach na granicy Serbii z Kosowem, oddanych przez jakieś bliżej niezidentyfikowane serbskie bojówki. W mediach społecznościowych pojawiły się zdjęcia kosowskich sił specjalnych pilnujących granicy oraz serbskiego sprzętu wojskowego zmierzającego na południe. Alaksandar Vuczić, prezydent Serbii, mówił, że modli się o uniknięcie wojny, ale wszystko może się zdarzyć. Atmosferę podkręcali też politycy z jego Serbskiej Partii Postępowej. „Ciągle wydaje mi się, że Serbia będzie zmuszona do rozpoczęcia denazyfikacji Bałkanów. Chciałbym się mylić” – napisał na Twitterze Wołodymyr Djukanowicz, jeden z prominentnych działaczy tego ugrupowania. Wszyscy to zrozumieli jako aluzję do rosyjskiej agresji na Ukrainę, zwłaszcza że Vuczić porównał kosowskiego premiera Albina Kurti do ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.
Do wojny jednak nie doszło. Sytuacja uspokoiła się po tym, jak dowództwo KFOR, czyli natowskiej misji w Kosowie, wydało oświadczenie, że podległe mu wojska będą stać na straży pokoju oraz kosowskich instytucji demokratycznych. Jest chyba jasnym, że Sebia nie może sobie pozwolić na kolejną wojnę z NATO – skutki przegranego starcia z 1999 r. wciąż bowiem odczuwa. Trudno sobie też wyobrazić, by serbscy przywódcy na serio dążyli do takiej wojny. Po co więc im był ten cały teatrzyk z grożeniem Kosowu „denazyfikacją”?
Spór o tablice
Serbia (a właściwie Jugosławia, którą Serbia współtworzyła wówczas z Czarnogórą) straciła kontrolę nad Kosowem po wojnie z 1999 r. Społeczność międzynarodowa ukarała ją w ten sposób za krwawe czystki etniczne przeprowadzane tam na ludności albańskiej. Kosowo ogłosiło niepodległość w 2008 r., a jego państwowość została uznana następnie przez ponad 100 krajów, w tym Polskę. Kosowa za odrębne państwo wciąż jednak nie uznaje pięć krajów Unii Europejskiej i cztery kraje NATO. Przede wszystkim nie uznaje go sama Serbia. Kosowo jest wciąż dla niej jedną z prowincji, choć Serbowie stanowią już tam mniej niż 6 proc. populacji, zamieszkującej głównie przygraniczne gminy na północy Kosowa.
Czytaj więcej
Nawet gdyby dziś Wspólnota całkowicie zrezygnowała z rosyjskich dostaw gazu, to ma gazociągi i terminale, aby zaspokoić zgłaszany popyt.