W czasie gdy spora część świata żegna się z ograniczeniami pandemicznymi, a kolejne warianty Covid-19, szczepienia i maseczki coraz mniej oddziałują na wyobraźnię, koronawirus wywołuje olbrzymi chaos w Chinach. W tym tygodniu różnymi formami lockdownów objętych było 45 chińskich miast, zamieszkiwanych łącznie przez prawie 400 mln ludzi. Restrykcje nadal obejmowały Szanghaj – finansową stolicę ChRL – oraz wiele ośrodków produkcyjnych z bogatych nadmorskich prowincji. Na redach chińskich portów ustawiały się olbrzymie kolejki statków, a transport lądowy w Chinach zmniejszył się w pierwszym tygodniu kwietnia o 25 proc.
Danych obrazujących szerszy wpływ tych lockdownów na gospodarkę w kwietniu jeszcze nie ma, ale skutki restrykcji pandemicznych widać już było w indeksach koniunktury za marzec. Wskaźnik PMI dla chińskiego przemysłu (liczony przez prywatną firmę Caixin) spadł wówczas do „recesyjnego" poziomu 48,1 pkt i znalazł się najniżej od wiosny 2020 r. PMI dla sektora usług zniżkował natomiast aż o 8,2 pkt, do zaledwie 42 pkt. Totalnego chaosu w chińskim sektorze przemysłowym uniknięto tylko dlatego, że pracowników wielu fabryk po prostu skoszarowano – zmuszono do tego, by po pracy ich nie opuszczali. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z początkiem kolejnej fali wstrząsów w globalnych łańcuchach dostaw. Fali, która może podsycić i tak już mocno rozgrzaną globalną inflację. Tym bardziej może szokować to, że władze ChRL fundują światu taką „terapię szokową" w imię wykorzenienia stosunkowo mało groźnego wariantu Omikron.
Zabójcza nadgorliwość
Chiny długo chwaliły się skutecznością swoich metod walki z Covid-19. Ich strategia „zerocovidowa" przewidywała wygaszanie nawet najmniejszych ognisk infekcji za pomocą drastycznych lockdownów i masowego testowania. Według oficjalnych danych sprawdzała się ona i pozwalała na to, by większa część gospodarki nie była objęta szczególnie dokuczliwymi restrykcjami. W przypadku szybko rozprzestrzeniającego się wariantu Omikron okazała się jednak totalnie nieskuteczna. Mówią o tym choćby rządowe statystyki. O ile na początku marca liczba nowych infekcji wynosiła 371 dziennie, o tyle 27 marca (w dniu rozpoczęcia lockdownu w Szanghaju) sięgała już 5,58 tys., a w tym tygodniu dochodziła do 27 tys. dziennie. Ta eksplozja infekcji nie przyniosła wielu zgonów. Podczas tej fali pandemii oficjalnie odnotowano tylko dwa przypadki śmiertelne. Niemal każdy rząd uznałby, że nie ma już sensu wytaczać ciężkich dział przeciwko tak mało zjadliwemu wirusowi. Decydenci z Pekinu doszli jednak do wniosku, że należy kontynuować strategię „zerocovidową", nawet jeśli doprowadzi ona do destabilizacji gospodarki. I przy okazji mocno się skompromitowali w oczach swoich poddanych.
Szanghaj liczy 24 mln mieszkańców w swoich granicach miejskich, a wraz z przedmieściami 41 mln. Powierzchnia właściwego miasta to 6,4 tys. km kw., a całej metropolii to 14,9 tys. km kw. (a to więcej niż liczy na przykład województwo lubuskie). Wprowadzenie drakońskiego lockdownu w tak wielkim organizmie miejskim było więc ogromnym wyzwaniem logistycznym. Wyzwaniem, któremu chińskie władze nie podołały. Lockdown (złagodzony w tygodniu przed Wielkanocą) obejmował pełną izolację kilkudziesięciu milionów ludzi. Rządowe i miejskie służby nie poradziły sobie z dostarczaniem im żywności i leków.