Na GPW wystartował nowy indeks (WIG30). Jedni mówią, że to rewolucja, inni, że to wyłącznie zmiana kosmetyczna. A prawda pewnie - jak zwykle - leży po środku?
WIG30 to ewolucja. Warto przypomnieć, że w momencie kiedy startował WIG20, 14 kwietnia 1994 roku na giełdzie były 24 spółki, wartość rynkowa notowanych firm wynosiła wówczas 8 mld zł, a średnie sesyjne obroty, przeprowadzone z wykorzystaniem systemu fixingowego, nieznacznie przekraczały 62 mln zł. Dziś, po ponad 19 latach, na giełdzie mamy ponad 440 spółek, ich kapitalizacja wynosi 537 mld zł, obroty akcjami na każdej sesji wynoszą przeciętnie 880 mln zł, a transakcje są zawierane z wykorzystaniem nowoczesnego systemu UTP. Wskaźniki te wyraźnie pokazują jak wielka zmiana nastąpiła w przypadku rozwoju rynku oraz technologii.
I poprawi się ich płynność, na którą tak często narzekamy?
Przynależność spółki do danego indeksu jest wypadkową wielu czynników i tworzy pewien katalog kryteriów, które determinują skład takiego indeksu. W niektórych indeksach takim kryterium jest wartość rynkowa, w innych reprezentowana branża. W przypadku gdy dany indeks jest uznawany za ważny wzorzec inwestycyjny, to wejście spółki do tego indeksu na pewno zwiększa zainteresowanie jej walorami, ale sama spółka musi również potwierdzić to swoją działalnością biznesową, interakcją z interesariuszami, że znalazła się w tym indeksie nieprzypadkowo. Dopiero połączenie tych elementów będzie prowadzić do wzrostu płynności danej spółki.
W nowym indeksie ponownie pojawią się spółki z branży mediowej i metalowej. Czy można już powiedzieć, że WIG30 całkowicie odwzorowuje strukturę polskiego rynku kapitałowego?