W jednej z ostatnich analiz zwróciliście uwagę na znaczący wzrost udziału transakcji gotówkowych w zakupach mieszkań, ale to chyba nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę to, co się dzieje z ze stopami procentowymi, i popyt na kredyt...
Udział zakupów gotówkowych w Polsce zawsze był bardzo wysoki na tle innych rynków, gdzie jest to wartość jednocyfrowa. Dwa lata temu sięgał 35–40 proc., by wzrosnąć do 40–50 proc., a obecnie nawet do 60–70 proc. Wysoki udział zakupów gotówkowych świadczy o tym, że wciąż mieszkania cieszą się dużym powodzeniem wśród inwestorów i to jest dobra wiadomość dla deweloperów, bo wyobraźmy sobie, że wraz z zakupami kredytowymi spadłyby i te gotówkowe. Mielibyśmy zapaść, a dzięki klientom z gotówką rynek mieszkaniowy się wciąż jakoś trzyma.
Duży udział zakupów w ostatnich latach wynikał z tego, że mieszkania są traktowane jako inwestycja, jako lokata kapitału. Z waszych analiz wynika, że wciąż największym wzięciem za gotówkę cieszą się kawalerki, kompaktowe lokale o maksymalnej powierzchni 45 mkw. Jaki jest potencjał tego gotówkowego paliwa, biorąc pod uwagę np. poprawę oferty lokat bankowych czy obligacji skarbowych?
Poprawa tej oferty może w pewnym stopniu wyhamować popyt gotówkowy na mieszkania, ale pod jednym warunkiem, że ceny lokali musiałyby zacząć spadać. Gdyby ktoś w 2008 r. w szczycie hossy kupił mieszkanie, w ciągu pięciu–sześciu lat wartość rynkowa tego lokum zmniejszyłaby się o mniej więcej jedną czwartą – oczywiście w tym czasie właściciel mógłby czerpać dochód z najmu. Gdyby zamiast tego włożyć wtedy pieniądze na lokatę, ta osoba zainkasowałaby odsetki i w 2014 r. mogłaby kupić już dwa mieszkania. Teza, że zawsze mieszkania są najbezpieczniejszą i najlepszą lokatą, nie zawsze się sprawdza w krótszym okresie.