12, 18 i 3 proc. – to wzrost produkcji budowlano-montażowej rok do roku w ostatnich trzech latach. W tym roku, po dobrym I kwartale, kolejne miesiące przynoszą spadki rok do roku. O ile po I półroczu budownictwo notowało jeszcze 2,3-proc. wzrost, o tyle po siedmiu miesiącach notowany jest już 0,4-proc. spadek. Jaki przewiduje pan scenariusz na kolejne miesiące? Czy w skali całego roku czeka nas hamowanie i jak mocne?
Budownictwo cechuje się pewną inercją i z opóźnieniem odczuwa negatywne konsekwencje tego, co dzieje się w gospodarce. W przemyśle mieliśmy drastyczne spadki, a odbicie przybrało kształt litery V. W budownictwie sytuacja wygląda inaczej, były oczekiwania, że gorsze czasy przyjdą w II połowie roku i lipcowy odczyt, spadek o prawie 11 proc., to potwierdza. Cały rok będzie delikatnie słabszy niż w 2019 r., ale na pewno nie dojdzie do katastrofy.
Prawdopodobnie hamowanie będziemy obserwowali także w 2021 r., choć tu prognozy są obarczone dużą dozą niepewności – nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja z pandemią.
Rynek infrastruktury, choć akurat w lipcu zanotował słaby wynik, i generalnie inwestycje publiczne realizowane na poziomie centralnym będą motorem budownictwa w kolejnych kwartałach. W normalnych czasach rynek wygląda tak, że 55 proc. to inwestycje prywatne, a 45 proc. publiczne. Wydaje się, że ta proporcja może się odwrócić przynajmniej w II połowie 2020 r.