Bałtycki męczennik za strefę euro

Utrzymanie sztywnego powiązania łata z euro było dla Łotwy bardzo kosztowne, ale pozwoliło jej się starać o członkostwo w unii walutowej

Aktualizacja: 15.02.2017 03:09 Publikacja: 27.03.2013 10:00

W czasie kryzysu nieruchomości na Łotwie taniały w tempie 30 proc. rocznie. Na zdjęciu – stolica kra

W czasie kryzysu nieruchomości na Łotwie taniały w tempie 30 proc. rocznie. Na zdjęciu – stolica kraju, Ryga

Foto: Photononstop

Problemy Cypru sprawiły, że znów ruszyły zakłady o rozpad strefy euro. To jednak wciąż spekulacje. Faktem jest natomiast to, że do eurolandu wciąż są nowi chętni. Z początkiem 2014 r. jego 18. członkiem może zostać Łotwa, a rok później sąsiednia Litwa. Rząd w Rydze w tym miesiącu złożył już w Brukseli wniosek o przygotowanie tzw. raportu o konwergencji, potwierdzającego wypełnienie przez Łotwę wszystkich kryteriów z Maastricht. Na podstawie tego raportu ministrowie finansów eurolandu zadecydują o przyjęciu maleńkiego bałtyckiego kraju do swojego klubu. Choć nastąpi to dopiero w połowie roku, już dziś można się domyślać, że odpowiedź będzie twierdząca. Ale droga, podobnie zresztą jak sąsiedniej Estonii, która wspólną europejską walutą posługuje się od dwóch lat, była wyjątkowo wyboista. I zapewne dlatego euro nie cieszy się przychylnością Łotyszy. A na pytanie, czy najnowsza historia Łotwy to historia sukcesu, ekonomiści udzielają radykalnie rozbieżnych odpowiedzi.

Wewnętrzna dewaluacja

Łotwa mogła być w strefie euro już w 2008 r. Zakładał to plan tamtejszego rządu z 2005 r., który początkowo wyglądał na bardzo realistyczny. Jedna z najmniejszych gospodarek UE (liczy zaledwie 2 mln mieszkańców) była wówczas wprawdzie dość uboga, ale dynamicznie się rozwijała i spełniała większość kryteriów z Maastricht. Problem miała głównie z inflacją, która oscylowała wówczas wokół 7 proc. Bez zarzutów była natomiast kondycja jej finansów publicznych. A już wiosną 2005 r., a więc zaledwie rok po akcesji do UE, Łotwa przystąpiła do mechanizmu ERM II (usztywnia kurs waluty narodowej wobec euro), w którym każdy kandydat do eurolandu musi wytrwać co najmniej dwa lata.

I właśnie to okazało się dla Łotwy przekleństwem. Tak przynajmniej twierdzą ekonomiści, dla których wzorcową strategią walki z kryzysem gospodarczym jest ta, którą zastosowała Islandia: na drodze dewaluacji rodzimej waluty. To, jak twierdzą, najszybsze remedium na problemy z konkurencyjnością gospodarki. Ale Łotwa, która w kryzysie zaczęła pogrążać się nawet wcześniej niż USA, korzystać z niego nie chciała.

W dużej mierze z powodu rozpowszechnienia wśród Łotyszy kredytów w euro, ale też ze względów wizerunkowych, rząd w Rydze zdecydował się bronić sztywnego kursu łata (teoretycznie w ramach ERM II kurs waluty wobec euro może odbiegać od kursu centralnego o +/- 15 proc., ale Łotwa dopuszcza zaledwie 1-proc. wahania). W tej sytuacji odpowiedzią na kryzys mogła być tylko tzw. wewnętrzna dewaluacja, czyli próba odzyskania zaufania inwestorów i międzynarodowej konkurencyjności na drodze cięcia płac i biurokracji oraz uelastyczniania gospodarki. Tą drogą podążają dziś m.in. Grecja i Irlandia. I podobnie jak Łotwa, muszą korzystać z finansowej asysty UE i Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Fiskalni radykałowie

Łotwa często jest przedstawiana jako jedna z pierwszych ofiar globalnego kryzysu finansowego, ale w rzeczywistości jej problemy miały głównie źródła wewnętrzne. Gdy tamtejszy rząd pisał pierwsze plany wejścia do strefy euro, łotewska gospodarka, napędzana budowlanym boomem, była już na krawędzi przegrzania. Już na początku 2007 r. władze w Rydze zaczęły schładzać rynek kredytowy, a niedługo później szwedzkie banki – dominujące w łotewskim krajobrazie finansowym – przystąpiły do zaostrzania warunków udzielania pożyczek. Na efekty nie trzeba było długo czekać: już w II kwartale tamtego roku nieruchomości taniały w tempie 30 proc. rocznie. Kryzys w USA, który się rozpoczął spadkami na giełdach jesienią 2007 r. i spowodował wzrost awersji inwestorów do ryzyka, tylko przyspieszył i pogłębił zapaść łotewskiej gospodarki. Tamtejszy PKB zaczął się kurczyć już w II?kwartale 2008 r., gdy w Polsce o kryzysie mało kto jeszcze słyszał, i malał do połowy 2010 r. W tym czasie bałtycka gospodarka zmniejszyła się o niemal 25 proc.

Recesja wyraźnie przyspieszyła, gdy Ryga – aby się bronić przed atakami spekulacyjnymi na łata i ustabilizować sektor bankowy – jesienią 2008 r. poprosiła o pomoc MFW i UE (otrzymała 7,5 mld euro kredytu), w zamian za co musiała poddać się surowej terapii fiskalnej. Łotewski rząd przeprowadził ją w ekspresowym tempie i już w 2011 r. tamtejsza gospodarka znów znalazła się wśród najbardziej dynamicznych w UE. Być może jednym z powodów jest to, że – wbrew zaleceniom wierzycieli – Ryga postawiła głównie na cięcie wydatków publicznych (np. płace w budżetówce obniżono średnio o 25 proc.), starając się uniknąć podwyżek podatków. Ostatnio nawet MFW zasugerował, że cięcia idą zbyt daleko, bo zagrażają siatce bezpieczeństwa socjalnego, zwiększają nierówności społeczne i nasilają problemy Łotwy z emigracją. Ale waszyngtońska instytucja nie ma już wiele do powiedzenia, bo pod koniec ub.r., trzy lata przed terminem, Ryga zwróciła pożyczkę pomocową. – Nie ma sprzeczności między restrykcyjną polityką fiskalną a wzrostem gospodarczym – wywnioskował z tych doświadczeń łotewski premier Valdis Dombrovskis.

Łotysze za, a nawet przeciw

Dombrovskis nie ma wątpliwości, że decyzja o pozostaniu w ERM II, dzięki czemu dziś Łotwa jest gotowa na wejście do eurolandu, była słuszna. I nie ma powodu sądzić, że jest inaczej, bo choć z sondaży wynika, że niewiele ponad 30 proc. Łotyszy popiera porzucenie łata na rzecz euro, to jednocześnie większość popiera politykę Dombrovskisa. Na to wskazują wyniki wyborów parlamentarnych z 2010 r. i kolejnych, przedterminowych, z 2011 r., po których polityk był ponownie wybierany na premiera.

Faktem jest jednak, że łotewski PKB pozostaje zdecydowanie poniżej szczytu z 2007 r., a ponad 30 proc. Łotyszy żyje w ubóstwie – w UE gorzej jest tylko w Bułgarii. – Pomysł, że Łotwa odniosła sukces, jest niedorzeczny. To nie jest żaden model do naśladowania – twierdzi Alf Vanags, dyrektor Bałtyckiego Międzynarodowego Centrum na rzecz Badań Ekonomicznych. Tego samego zdania jest m.in. Mark Weisbrot z waszyngtońskiego ośrodka CEPR. Jak wskazuje, w ostatnich dekadach kraje, które zdecydowały się na dewaluację krajowej waluty, już po trzech latach miały PKB wyższy niż przed takim krokiem. Ale łotewscy włodarze widzą to inaczej. – Dla małej, otwartej gospodarki, wystawionej na międzynarodowe przepływy finansowe, sztywne związanie z euro było gwarancją stabilności i wiarygodności – mówił niedawno gubernator Banku Łotwy Ilmars Rimcevics. Zresztą kurs łata był sztywny (wobec koszyka walut) już przed jego wprowadzeniem do ERM II. Decydenci wskazują też, że pod względem gospodarczym Łotwa i tak jest już w eurolandzie, m.in. z powodu upowszechnienia kredytów w tej walucie. A skoro tak, to chcieliby mieć jakiś wpływ na funkcjonowanie unii walutowej. Tym bardziej że po doświadczeniach ostatnich lat mogą wielu krajom eurolandu udzielić kilku wartościowych lekcji.

[email protected]

Mieszany bilans obecności Słowacji w eurolandzie

Korona słowacka była powiązana z unijną walutą w ramach systemu ERM2 już od 2005 r., a do strefy euro Słowacja weszła 1 stycznia 2009 r. Jak przyjęcie wspólnej waluty wpłynęło na słowacką gospodarkę? Bilans nie jest jednoznaczny.

Słowacja to mała, bardzo otwarta gospodarka, która jest wrażliwa na zmiany koniunktury na swoim głównym rynku eksportowym, czyli w strefie euro. Nasz południowy sąsiad nawet przed przystąpieniem do eurolandu był z nim silnie zintegrowany gospodarczo. W 2009 r. Słowacja doznała więc recesji, a teraz jej gospodarka zwalnia. Wielu ekonomistów twierdzi jednak, że stałoby się tak, nawet gdyby Słowacja nadal miała własną walutę.

– W 2009 r. nie mogliśmy już skorzystać z osłabienia narodowej waluty, ale wpływ tego na naszą gospodarkę nie był krytyczny. Pokryzysowe ożywienie gospodarcze było u nas szybkie. Korzystaliśmy również z większej stabilności w systemie finansowym. Spójrzmy na przykład Czech – główna stopa procentowa Czeskiego Banku Narodowego jest nawet niższa od głównej stopy procentowej Europejskiego Banku Centralnego. Niezależna polityka pieniężna nie musi więc koniecznie chronić przed recesją. Myślę, że bez euro mielibyśmy większą zmienność i niepewność na rynku. Zachowanie korony wcale nie musiałoby dobrze przysłużyć się naszej gospodarce. Co prawda w 2009 r. uważano, że korony zostały wymienione na euro po wysokim kursie, ale z najnowszych wyliczeń wynika, że dzisiaj prawdopodobnie byłyby wymieniane po jeszcze silniejszym. Posiadanie euro nie uderza więc w znaczący sposób w konkurencyjność słowackich eksporterów – mówi „Parkietowi" Robert Prega, główny ekonomista słowackiego Tatra Banku.

Dużo więcej problemów przyniosło Słowacji składanie się na pomoc dla Grecji oraz innych eurobankrutów. Zostało ono bardzo źle przyjęte przez słowacką opinię publiczną, która słusznie wskazywała, że ich kraj nie dostał żadnej pomocy, gdy musiał transformować swoją gospodarkę w latach 90. Spory dotyczące udziału Słowacji w Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym (ESM) doprowadziły na jesieni 2011 r. do rozpadu koalicji rządowej oraz upadku centroprawicowego rządu Ivety Radicovej. Ogólnie jednak słowackie społeczeństwo (w odróżnieniu od np. czeskiego) nie jest eurosceptyczne, a kwestia obecności w strefie euro nie jest teraz tematem zażartych sporów politycznych.

-hk

Parkiet PLUS
Wstrząs polityczny w Tokio, który jakoś nie wystraszył inwestorów
Materiał Promocyjny
Pieniądze od banku za wyrobienie karty kredytowej
Parkiet PLUS
Coraz więcej czynników przemawia przeciw złotemu
Parkiet PLUS
Niepewność na rynku miedzi nie pomaga notowaniom KGHM
Parkiet PLUS
GPW i Wall Street. Kiedy znikną te męczące analogie?
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Parkiet PLUS
Debata Parkietu. Co wybory w USA oznaczają dla świata i rynków?
Parkiet PLUS
Efekt Halloween. Anomalia, która istnieć nie powinna, ale istnieje