Pomimo że największe emocje giełdowa działalność Krzysztofa Moski budziła w latach 2007–2010, to inwestorzy, szczególnie ci drobni, wciąż uważnie śledzą jego poczynania.
Droga na giełdę
Urodzony w 1961 r. inwestor z wykształcenia jest technikiem leśnictwa. Jego przygoda z biznesem zaczęła się od produkcji lodów włoskich. Miał też firmę zajmującą się dystrybucją wykładzin. Ale jego pierwszym dużym biznesem było wprowadzenie na polski rynek firmy Feidal, niemieckiego producenta farb i lakierów.
Zarobione w ten sposób pieniądze postanowił zainwestować na GPW, gdzie hossa trwała w najlepsze. Po raz pierwszy ujawnił się w akcjonariacie Elektromontażu Warszawa w 2005 r. Później próg 5 proc. przekraczał głównie w firmach z sektora przetwórstwa tworzyw sztucznych i włókienniczych, m.in. w Protektorze, Lubawie, Sanwilu, Ergu, Hygienice. Chciał stworzyć tzw. Grupę 3L (Lubawa, LZPS Protektor i Lentex), ale z inwestycji w dwóch pierwszych spółkach się wycofał. Był też akcjonariuszem m.in. Kompapu, Zastalu, Rubiconu czy Interferii, a nawet chciał rozwijać tanie linie lotnicze PrimaCharter.
– Dobrze wspominam czasy, kiedy zacząłem przygodę z giełdą. To był inny rynek. Zdarzały się nieudane inwestycje, na których traciłem, ale potrafiłem przełknąć gorycz porażki. Dużo się od tego czasu nauczyłem – mówi Moska.
Kiedy ujawniał się w akcjonariatach spółek, ich kursy szybko rosły. Pojawiły się opinie, że Moska jest spekulantem, który po wzroście notowań szybko opuszcza inwestycję. – W spółkach takich jak Lentex, Plast-Box czy Prymus jako stały i stabilny akcjonariusz jestem już od kilku lat. Nie można zarzucać mi, że jestem spekulantem. Inwestorzy mogą mieć portfel typowo finansowy i bardziej strategiczny. – Każdy jest kowalem swego losu i może inwestować, jak chce i kiedy chce. Nie ma obowiązku trzymania akcji do śmierci. Podobnie działają TFI – wchodzą do spółki po to, aby po jakimś czasie sprzedać jej akcje z zyskiem – twierdzi.