Ceny mieszkań rosną, a sprzedaż nie spada – mimo że tego się spodziewano. Jakie są pana zapatrywania, jeśli chodzi o rozwój sytuacji?
Rozumiem, że dla konsumentów jest bolesne, że jeszcze niedawno ceny w Warszawie wynosiły 6–7 tys. zł za mkw., a dziś to bliżej 9–10 tys. zł, że w Łodzi stawka sięgała 4,5 tys. zł, a teraz 6 tys. zł. Na rynek nieruchomości trzeba spojrzeć szerzej, nie skupiając się tylko na Polsce. W ostatnich trzech–pięciu latach ceny mieszkań praktycznie w większości krajów europejskich urosły po 30–40 proc. Na tym tle tempo wzrostu w Polsce było jednym z niższych. Mieszkania w dużych polskich aglomeracjach kosztują średnio 1,5–2,5 tys. euro za mkw., na tle rynku europejskiego te ceny nie są wysokie. Oczywiście, jest jeszcze kwestia zasobności społeczeństwa, a ta się w Polsce poprawiała. Myślę jednak, że chyba dotarliśmy do punktu, że społeczeństwa może być nie stać na jeszcze wyższe ceny mieszkań.
Czy to oznacza, że przesilenie jest blisko i ceny mieszkań mogą spaść?
Zupełnie nie rozumiem pytań, które padają z różnych stron, czy i kiedy ceny spadną. Z jakiej przyczyny miałyby spaść? Ziemia nie potanieje, bo gruntów jest coraz mniej. Materiały ani robocizna też nie będą tańsze. Musiałoby dojść do krachu finansowego.
Myślę, że sytuacja rozwinie się w sposób naturalny i zadziałają mechanizmy rynkowe – jeden deweloper będzie oczekiwać przykładowo 8 tys. zł za mkw., a drugi będzie w stanie sprzedawać za 7 tys. zł, i to do niego popłyną klienci. Nie ma się jednak co nastawiać, że ktoś będzie miał w ofercie lokale po 6 tys. zł za mkw., bo na to nie pozwolą koszty. Podsumowując, spodziewałbym się raczej stabilizacji cen i stabilizacji sprzedaży mieszkań.