Jak ocenia pan dokonania i kondycję polskiego sektora bankowego w ostatnich latach?
Polska bankowość zdecydowanie pozytywnie wyróżnia się na europejskim tle, ale stabilność nie jest dana raz na zawsze. Niepokoić może fakt, że w ostatnich latach polski sektor bankowy musiał sprostać licznym dodatkowym obciążeniom, ograniczeniom i wymaganiom regulacyjnym, co nie pozostawało bez wpływu na kondycję banków, a pośrednio na możliwość kredytowania gospodarki. Chodzi o koszty restrukturyzacji SKOK, dodatkowe opodatkowanie banków, konieczność kapitalizowania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. O zmianie potencjału krajowej bankowości świadczą chociażby obniżające się wskaźniki rentowności, przykładowo poziom ROE z 11,8 proc. w 2015 r. dziś jest jedynie dobrym wspomnieniem i w ciągu zaledwie dwóch lat spadł do 8,7 proc. w lutym bieżącego roku. W tym okresie niektóre polskie banki musiały zmierzyć się również z problemem kredytów frankowych, który niejednokrotnie w sposób tendencyjny był i jest prezentowany w przestrzeni publicznej.
Prezes NBP Adam Glapiński mówił niedawno, że mieszkaniowe kredyty we frankach szwajcarskich są jedynym problemem dla będącego w dobrej kondycji polskiego sektora bankowego. Podziela pan ten pogląd?
Jestem przekonany, że nie ma powodów prawnych i makroekonomicznych do rozległej interwencji (w sprawie tych kredytów – red). Jest natomiast uzasadnienie dla ukierunkowanego wsparcia pewnej grupy osób, które ze względu na perturbacje na światowych rynkach finansowych znalazły się na skutek zmian kursów walutowych w trudniejszej sytuacji. Szczególnie mam na myśli osoby, które zaciągały walutowe kredyty mieszkaniowe w kilku kwartałach w latach 2007 i 2008. Z drugiej strony należy pamiętać i głośno o tym przypominać, że wtedy były szeroko dostępne informacje na temat ryzyka kursowego.
Mówi pan, że istnieje możliwość i potrzeba rozwiązania, które zapewni takim kredytobiorcom nie tylko utrzymanie dachu nad głową, ale też możliwości budowania własnego kapitału. Co ma pan na myśli?