Na rynkach akcji dominuje duży optymizm, wywołany w dużej mierze działaniami banków centralnych. Czy wiara inwestorów w ożywienie nie jest przesadzona?
Rynki akcji mają za sobą prawie trzy miesiące nieprzerwanych zwyżek i wielu indeksom już niewiele brakuje do poziomów sprzed wybuchu pandemii Covid-19. Tymczasem wiele gospodarek znajduje się na progu głębokiej recesji. Dlatego moim zdaniem akcje oderwały się od fundamentów i wzrost cen był w większości przypadków spowodowany nie perspektywą poprawy sytuacji finansowej firm, która – jak wynika z ostatnich danych – wcale nie jest tak optymistyczna i powrót do normalności zajmie więcej czasu, niż się spodziewano jeszcze kilka tygodni temu, lecz nadzieją, że druk pieniędzy przez Fed czy w mniejszym stopniu przez EBC i NBP jest panaceum na dekoniunkturę i cudownym sposobem na trwałą hossę.
Czy ten hurraoptymizm inwestorów niemający pokrycia w fundamentach spółek powinien być powodem do niepokoju?
Inwestorzy zdają się nie dostrzegać, że oprócz stopy zwrotu jest jeszcze ryzyko. Przy obecnym poziomie cen oczekiwana stopa zwrotu do ryzyka nie wygląda korzystnie, podając w wątpliwość sens inwestowania na rynku akcji. Optymizm inwestorów tłumaczy się brakiem alternatywy dla akcji w otoczeniu rekordowo niskich stóp procentowych, ale jest to moim zdaniem tłumaczenie nieracjonalne – akcje zawsze wygrywały z lokatami, jeśli chodzi o potencjalną stopę wzrostu, ale inwestorzy ich nie kupowali ze względu na niechęć do ryzyka, które ze sobą niosły. Teraz o ryzyku nikt nie pamięta. Dlatego więc na razie kapitał płynie na rynki szerokim strumieniem. Cudów jednak nie ma – tak silne tąpnięcie gospodarki, niepewność związana z oczekiwaniem na drugą falę pandemii jesienią to nie klimat do kontynuacji szalonych zwyżek cen akcji, tym bardziej że ekonomiści prognozują, iż skala spadków realnej gospodarki jest niespotykana od lat. Obecnie inwestorzy zdają się tego nie dostrzegać, argumentując, że hossa jest pewna, póki druk pieniędzy trwa, a ten nie wygląda, żeby miał być szybko zakończony. Zwróćmy jednak uwagę, że druk odnoszony do kapitalizacji rynków maleje, więc i popyt na akcje powinien spadać. Gdy tylko inwestorzy dostrzegą, że nowe środki nie są w stanie utrzymać tendencji wzrostowej, będą się starali wyprzedać posiadane walory jak najszybciej. Kiedy do tego dojdzie, nie wiadomo, ale prędzej czy później będziemy tego świadkami. Zwróćmy uwagę, że hossa omija rynek realnych aktywów, czyli surowców i nieruchomości, a więc jej fundamenty nie są silne. Gdy cena surowców wzrośnie, pojawi się inflacja, a przy słabej kondycji konsumenta trudniej będzie przenieść rosnące koszty surowców na ceny i wyniki będą dodatkowo pod presją. A wzrost gospodarczy bez wzrostu popytu na surowce jest mało prawdopodobny.
Czy w takim razie w drugim półroczu trzeba się liczyć z głębszą korektą na rynkach akcji?