Rynek kapitałowy podlega różnego rodzaju krótkookresowym wahaniom, dlatego jakiekolwiek analizy powinny uwzględniać stosunkowo długie okresy. Porównałem zatem najważniejsze charakterystyki rynku z rokiem poprzednim oraz z rokiem 2015. Taka perspektywa pozwala stwierdzić, czy mamy do czynienia z krótkookresowym odchyleniem, czy też z bardziej stabilnym trendem.
Zacznę od liczby notowanych spółek, bo ta właśnie wielkość przez lata była wskazywana dla wykreowania pozytywnego obrazu warszawskiej giełdy. Na koniec ub.r. notowane były łącznie (rynek regulowany i NewConnect) 824 spółki w porównaniu z 852 na koniec 2018 r. (spadek o 3,3 proc.) i 905 na koniec 2015 r. (spadek o 9 proc.). Analiza danych dotyczących tylko rynku regulowanego daje bardzo podobne rezultaty: 449 spółek w porównaniu z 465 na koniec 2018 r. (spadek o 3,4 proc.) i 487 na koniec 2015 r. (spadek o 8 proc.).
Spadająca liczba emitentów przełożyła się na inne ważne statystyki: kapitalizację i obroty. Wartość wszystkich notowanych spółek na rynku regulowanym wyniosła 1,1 bln zł, czyli spadła o 2,2 proc. względem roku poprzedniego, choć wzrosła o 2 proc. względem roku 2015. Niestety, dużo gorzej wyglądają dane dotyczące obrotów sesyjnych akcjami: 191 mld, co oznacza spadek o 6,4 proc. względem ub.r. i o 5,9 proc. względem roku 2015. Należy dodać, że jeśli weźmiemy pod uwagę skumulowany wskaźnik inflacji w tym okresie, to w ujęciu realnym dane te wyglądają znacznie gorzej.
Coraz niższa kapitalizacja i obroty przekładają się na coraz niższe zyski inwestorów. Szeroki indeks WIG obejmujący wszystkie spółki w ciągu ostatniego roku zaledwie utrzymał swoją wartość, a indeks WIG20 spadł o 5,5 proc. (choć należy dodać, że indeks ten nie uwzględnia zysków inwestorów wynikających z wypłaconych dywidend, więc w rzeczywistości straty są niższe). W porównaniu z końcem 2015 r. indeksy te zanotowały zwyżki odpowiednio o 24,5 oraz o 15,7 proc. i te dane mogłyby napawać pewnym optymizmem, gdyby nie odniesienie do innych rynków, gdzie zwyżki indeksów były dużo większe: S&P 500 o 58 proc., DAX o 38 czy CAC40 o 44 proc., a FTSE100 o 18 proc. (ale w tym przypadku mieliśmy do czynienia z dużym negatywnym efektem brexitu).
Trzeba podkreślić, że porównanie z rynkami zagranicznymi nie ma na celu szukania dziury w całym, ale odniesienie zmian cen na naszej giełdzie do międzynarodowego kontekstu i sentymentu inwestorów. Jeśli bowiem w okresie zwyżek rynek nasz nie wykorzystał występującego w takich warunkach większego apetytu na ryzyko (a nasz rynek jest przecież postrzegany jako dużo bardziej ryzykowny od giełd rozwiniętych), to przyszłe spadki wynikające z załamania na giełdach światowych będziemy rozpoczynać z bardzo niskich poziomów. A przecież ryzyk i zagrożeń dla światowej gospodarki jest coraz więcej – zarówno tych wynikających z przyczyn politycznych (wojny handlowe i wojny w całkowicie dosłownym rozumieniu tego słowa), jak i z dewastacji planety przez kraje bogate kosztem biednych (katastrofa klimatyczna i problemy migracyjne). Obawiam się, że za kilka dekad historycy badający nasze dzieje będą się dziwić naszej beztroskiej postawie wobec tak wyraźnie nadciągających chmur.