W momencie, gdy dochodzi do kolejnej zmiany nastawienia rynku w kwestii tempa zacieśniania polityki pieniężnej w Stanach Zjednoczonych, zastanawiam się, czy wydarzenia, które właśnie obserwujemy, nie są preludium do głębszych, wieloletnich przemian. Przychodzi mi na myśl wizja, że rozpoczęta z przytupem największą od stulecia pandemią dekada lat 20. XXI w. nie będzie dla światowej gospodarki i rynków finansowych lustrzanym odbiciem minionej.
Pojawia się ku temu, niestety, coraz więcej przesłanek. Szybkie tempo zacieśniania polityki pieniężnej w skali globu jest jedną z ważniejszych. A niestety, ponieważ wątpię, by warunki, które pojawiłyby się w konsekwencji odwrócenia procesów, z którymi żyliśmy i funkcjonowaliśmy przez ostatnie kilkanaście lat, miały przynieść większy dobrobyt.
Od wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. rynkową rzeczywistość w dużej mierze kształtowała polityka ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (quantitative easing, QE). Wprowadzona na szeroką skalę w USA przez ówczesnego prezesa Fedu B. Bernankego w listopadzie 2008 r., stosowana wcześniej w zbliżonej formie w Japonii, na ponad dekadę zmieniła reguły gry. Zapoczątkowała erę pędu do ryzyka, dynamicznych wzrostów cen akcji, spadku rynkowych stóp proc. i rentowności obligacji, gdyż to one były głównymi instrumentami skupowanymi przez Fed, EBC czy Bank Anglii.
Zamiast mozolnych kalkulacji, znacznie lepszą strategią inwestowania stała się od tego czasu analiza wahań płynności w systemie finansowym i środków dostarczanych przez największe banki centralne świata w ramach kolejnych odsłon programów QE.
Dziś Fed robi dokładnie odwrotnie. Rozpoczął proces odsprzedaży aktywów skupowanych przez ostatnie 13 lat, czyli zmniejsza swoją sumę bilansową i ściąga pieniądze z rynku. Z łagodzeniem ilościowym kończą także inne banki centralne. Do tego większość albo już zaczęła podwyżki, albo się do nich przymierza. Lustrzane odbicie minionej dekady.