W efekcie nie mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że istnieje dla mnie jakiś autorytet, żyjący bądź nie.
Co więcej, uznanie kogoś za autorytet nie jest specjalnie rozwijające. Zwłaszcza w dzisiejszym otoczeniu, na dzisiejszym, jak to można nazwać, rynku informacji i opinii. Jest ich tak wiele i pochodzą z takich wielu źródeł, że ciągłe odwoływanie się i poleganie na tym, co wypowiedziała jakaś jedna osoba, z przypisanym do niej atrybutem „autorytetu”, wydaje mi się zawężające perspektywę. A przez to zubażające światopogląd.
Ale jest coś, do czego mam pełne przekonanie, i – chcąc nie chcąc – dotyczy ono pewnych szczególnych postaci. Nie wybieramy ich sobie i w ogóle nasza wola przy wpuszczaniu ich do naszego życia jest znikoma, by nie powiedzieć, że żadna. A jednak w nim są. Odmierzają jego kolejne lata. W końcu kiedyś odchodzą, my zostajemy i możemy wówczas zrozumieć, kim byli.
Właśnie minęło 20 lat od śmierci Jana Pawła II. Najlepsze, co przeczytałem z tej okazji, to wpis Michała Tomczaka na LinkedInie. Tomczaka uwielbiam czytać, niemal wszystko, co pisze, jest przenikliwie mądre, do tego stopnia mądre, że myślę sobie, że sam autor też chyba musi być mądrym gościem (ostrożność nie zawadzi, znam też takich, którzy tylko pozują na mądrość). Pan Michał napisał coś takiego: nie interesuje mnie, jakie zarzuty można kierować pod adresem Jana Pawła II dzisiaj; nawet jeśli są uzasadnione, to nadal czuję, jakby ktoś mnie okradał z własnego życia, którego papież był częścią („jakby mi ktoś coś zabierał. Coś, co na złe i dobre, było elementem mojego szkieletu duchowego, europejskiej polskości, polskiej europejskości czy światowości. Jak Wojtyła”); i że „bardziej pragmatycznie patrząc mam przekonanie, że ocena postaci historycznych z perspektywy dzisiaj dominujących wartości i przekonań nie może być całkiem uczciwa”.
Mit papieża w jakimś, dającym się oczywiście sprecyzować słowami, ale bardziej zdatnym do tego, by go po prostu odczuwać, sensie, był metronomem odmierzającym rytm tego, co się w ogóle działo i odbywało. A sam protagonista mitu był zegarmistrzem światła. Nie autorytetem (dla mnie), bo to jednak figura bardziej racjonalna. Z pozycji racjonalnych czy racjonalno-społecznych można było Wojtyłę krytykować już za jego życia, co dopiero teraz, gdy – jak zauważa Michał Tomczak – standardy oceny są inne. Ale bezdyskusyjne było to, że bohater zbiorowej wyobraźni istniał. Był ten zegarmistrz światła, a może raczej świata. Tu warto oddać hołd Tadeuszowi Woźniakowi, bez którego prawdopodobnie nie byłoby tej frazy w języku polskim.