Od samego początku drugiej kadencji w Białym Domu Donald Trump wielokrotnie powtarzał o konieczności ograniczenia deficytu handlowego Stanów Zjednoczonych, które mają być rzekomo „od dawna wykorzystywane” przez swoich partnerów handlowych. W lutym 2025 r. sygnały te zaczęły się materializować.
Trudno mówić o wielkim zaskoczeniu w kontekście samego faktu wprowadzania ceł – były one bowiem główną częścią kampanii wyborczej Trumpa, który obiecał w ten sposób pobudzić amerykańską produkcję, ochronić miejsca pracy oraz zwiększyć wpływy podatkowe do budżetu federalnego. Oficjalnie cła mają również służyć jako polityczny środek przymusu związany z napływem fentanylu i innych narkotyków z Chin, Meksyku i Kanady. Kraje Unii Europejskiej trudno było już jednak wpasować do tej narracji, stąd amerykański prezydent raczył wyjaśnić to jednym zdaniem: „Unia Europejska została utworzona po to, by wyrolować Stany Zjednoczone” – mając na myśli deficyt handlowy, który Stany notują w handlu z UE, wynoszący 235 mld USD w 2024 r.
Pomijając wszystkim już dobrze znany bombastyczny sposób wypowiedzi Trumpa, powyższy cytat dowodzi wyraźnie, że amerykańskiemu prezydentowi najbliżej jest do merkantylistycznego nurtu postrzegania rzeczywistości, zgodnie z którym każdy kraj powinien dążyć do maksymalizacji eksportu i ograniczać import. Niemalże w każdym przypadku rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana, a nie mogłoby to być bardziej wyraziste niż właśnie w Stanach Zjednoczonych. Ma to związek z ekonomiczną zależnością, zgodnie z którą państwa odnotowujące regularnie deficyty handlowe stają się automatycznie pożyczkobiorcami na rynkach światowych – jako że ich deficyty handlowe muszą zostać zrównoważone przez napływ kapitału do kraju.
Po zakończeniu II wojny światowej Stany Zjednoczone skwapliwie wykorzystywały tę zależność – poprzez system z Bretton Woods, plan Marshalla, okupację Japonii a wreszcie outsourcing produkcji do Chin Amerykanie kształtowali światowy system gospodarczy właśnie w taki sposób, by bojowe inklinacje swoich niedawnych wrogów przekuć w ich potencjał eksportowy. Stany Zjednoczone stawały się tymczasem głównym odbiorcą wartkiego strumienia produktów, zaspokajając jednocześnie rosnące aspiracje konsumpcyjne swoich obywateli. W konsekwencji w latach 1970–2023 wynosząca początkowo 4 mld USD amerykańska nadwyżka handlowa powoli przekształciła się w deficyt wynoszący niemal 800 mld USD. Wiązało się to także z równoległym napływem kapitału zgodnie ze wspomnianą wcześniej zależnością – w latach 1970–2023 wartość napływającego do Stanów kapitału wzrosła więc z okolic 1 mld USD do niemal 350 mld USD. Środki te zaś w dużej mierze wykorzystywano na inwestycje w gospodarkę krajową, wspierając dynamikę jej rozwoju.
Niezwykle ważnym skutkiem ubocznym było również przeniesienie światowego centrum finansowego z Londynu do Nowego Jorku. Wraz z przyzwyczajaniem się zagranicznych inwestorów do lokowania kapitału na Wall Street rosło bowiem zaufanie do amerykańskiego dolara, który szybko wybił się na pozycję głównej waluty rozrachunkowej oraz rezerwowej. W 2024 r. dolar wciąż stanowił 58,4 proc. spośród wszystkich rezerw walutowych na świecie o łącznej wartości 12,3 bln USD. Oznacza to, że ze wszystkich dolarów w obiegu (21,6 bln) aż 33,3 proc. (7,18 bln) znajduje się obecnie w posiadaniu banków centralnych innych krajów, a zatem odpowiednia część inflacji generowanej poprzez zwiększenie ilości dolara w obiegu jest bezpośrednio eksportowana na amerykańskich partnerów handlowych – efektywnie oznaczając możliwość ich opodatkowania. Tę wyłaniającą się wówczas zależność dostrzegał już w latach 60. XX w. Charles de Gaulle, nazywając ją „nadzwyczajnym przywilejem Stanów Zjednoczonych”. Dokładnie ta zależność stoi także u podłoża wspólnych starań Chin, Rosji i po części reszty krajów grupy BRICS, mających na celu zmniejszenie zależności gospodarki światowej od amerykańskiego dolara.