Do tej pory mówiono o nadmiernej płynności w sektorze finansowym i obawie o powstaniu bańki spekulacyjnej, a teraz władze mówią o konieczności wsparcia wzrostu gospodarczego i chińskich firm. Być może też o obniżce stóp procentowych.
Jeśli gospodarka, która najwcześniej podniosła się po pandemii, zaczyna obawiać się o to, czy ożywienie gospodarcze bez wsparcia rządu/banku centralnego się utrzyma, to co mają mówić inne kraje, które jeszcze z pandemii się nie podniosły? Skutki tego ostrzeżenia władz widać wyraźnie na wykresie rentowności obligacji chińskich – gwałtownie spadła do poziomu sprzed roku.
Korekta wywołana „chińskim czynnikiem" była jednak bardzo krótka – jednodniowa (8 lipca). Już następnego dnia indeksy giełdowe ruszyły z furią na północ, mimo że w otoczeniu rynkowym dosłownie nic się nie zmieniło. Jedynie rentowności amerykańskich obligacji zaczęły odbijać po przecenie, co pomagało akcjom sektora finansowego.
W poważnych agencjach informacyjnych mówiono nawet o „panice kupujących", którzy na oślep wsiadali do znowu ruszającego pociągu. Indeksy wymazały czwartkowe spadki, a w USA i w Niemczech ustanowiły nowe rekordy. Ewidentnie gracze rozpoczęli grę pod ruszający na poważnie sezon raportów kwartalnych amerykańskich spółek (13 lipca). Oczekiwano wzrostu zysków o 63 proc. od zeszłego roku (pandemia), a niektórzy analitycy mówili nawet o 80 proc.
Wydawać by się mogło, że nieco problemów sprawić mogą dane o amerykańskiej inflacji CPI. Spodziewano się, że nieco zelżeje i zejdzie z poziomu 5 do 4,9 proc., a tymczasem wzrosła do 5,4 proc., czyli najmocniej od 2008 roku. Gorzej, że inflacja bazowa wzrosła z 3,8 do 4,5 proc. (oczekiwano 4 proc.) – to był najwyższy wzrost od 1991 roku. Rynki akcji praktycznie na te dane nie zareagowały.