Z niedawnego raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że (przy odpowiednich założeniach, m.in. utrzymania obecnego wieku emerytalnego) do 2035 r. ubędą z naszego rynku pracy ponad dwa miliony osób, czyli około jedna ósma wszystkich pracowników. Czy o tym, co dzieje i będzie się działo z polską demografią, powinniśmy rozmawiać z perspektywy kryzysu, z którym trzeba walczyć, czy po prostu zmiany, do której musimy się zaadaptować?
Z jednej i drugiej perspektywy. Musimy mieć świadomość, że procesy demograficzne mają inercję i do 2035 r. bez dużego napływu imigrantów stanie się tak, jak wynika z prognoz. Nie oznacza to, że popieram liberalną politykę migracyjną, ale migracje i podnoszenie aktywności zawodowej osób starszych są pewnymi narzędziami przeciwdziałania kryzysowi na rynku pracy w perspektywie dekady. Z drugiej strony skala i długotrwałość tego wyzwania oznaczają, że musimy się jakoś zaadaptować poprzez na przykład przygotowanie systemu opieki zdrowotnej czy opieki nad coraz większą grupą osób powyżej 70.–80. roku życia, wymagających pomocy w codziennym życiu. Coraz trudniej będzie zapewnić opiekę nad nimi mało licznym pokoleniom ich dzieci i wnuków, od których wymaga się właśnie coraz większej aktywności na rynku pracy.
Zmiany demograficzne trudno jest jednak zauważyć na co dzień i to, że rozmawiamy dziś o nich w kontekście cały czas alarmistycznej prognozy PIE, a nie realnego kryzysu na rynku pracy, możemy zawdzięczać korzystnemu dla nas zbiegowi okoliczności. Gdybyśmy się przenieśli w czasie 10–15 lat temu, to sytuacja już wtedy była niewesoła.
Co mówiły wówczas prognozy demograficzne?
Pokazywały, że w ciągu 10 lat ubędzie jakieś 1,2 mln osób. Przez ostatnią dekadę mieliśmy jednak szczęście związane z tym, że napłynęli pracownicy z Ukrainy, na początku typowi migranci zarobkowi, potem także aktywni na rynku pracy uchodźcy. Nie odczuliśmy braków na rynku pracy, wręcz przeciwnie. Ma się kto zajmować naszymi seniorami. Ale ubytku polskich pracowników nie da się zastąpić w przyszłości obcokrajowcami, bo ich liczba musiałaby iść w miliony. Według moich symulacji do 2050 r. musiałoby napłynąć do Polski całe województwo mazowieckie imigrantów. To jest nierealne i godziłoby w spójność społeczeństwa.
Choćby dane ZUS wskazują, że napływ cudzoziemców na nasz rynek pracy hamuje.
Poprzedni rząd z jednej strony deklarował się jako mocno antyimigrancki, z drugiej realizowana polityka była inna. Obecny rząd, co może jest trochę paradoksalne, jako jeden z głównych punktów swojej strategii migracyjnej uznał, że migracja do Polski nie powinna być aż tak łatwa i aż tak bardzo powiązana z rynkiem pracy. Pytanie jest takie, jaka faktycznie realizowana będzie polityka, widząc, że będą rosnące naciski pracodawców, którzy będą chcieli jakoś uzupełniać braki pracowników.
Napływ imigrantów odsunął w czasie potencjalne problemy gospodarcze i budżetowe związane ze starzeniem się ludności. Na przykład pozwolił poprzedniemu rządowi na odwrócenie reformy podnoszącej wiek emerytalny. Mimo iż jest to temat drażliwy politycznie, to wydaje mi się, że prędzej czy później starzenie się ludności wymusi powrót do tego tematu.