Wakacyjna gra o nowe rynki

Dla wielkich klubów piłkarskich lipiec to nie tylko czas transferowych żniw, ale też zdobywania zagranicznych rynków. Jak co roku giganci ruszyli w tournee po USA i Dalekim Wschodzie. Robert Lewandowski podbija Amerykę z nowymi kolegami z Barcelony.

Publikacja: 23.07.2022 12:14

Współwłaścicielem Interu Miami jest były angielski gwiazdor i celebryta David Beckham. Fot. afp

Współwłaścicielem Interu Miami jest były angielski gwiazdor i celebryta David Beckham. Fot. afp

Foto: ADRIAN DENNIS

W postpandemicznej rzeczywistości, gdy na stadiony wróciła publiczność, piłkarze mogą znów poczuć się jak gwiazdy kina czy estrady. Podczas takich wypraw na każdym kroku spotykają się z uwielbieniem kibiców, spragnionych futbolu na najwyższym poziomie, oglądających swoich idoli na co dzień jedynie w telewizji.

– Przyjazd Barcelony znaczy wiele dla piłki w USA – twierdzi Jorge Mas, szef Interu Miami, czyli zespołu, który we wtorek odebrał od Katalończyków srogą lekcję na boisku (porażka 0:6 w sparingu).

Współwłaścicielem Interu jest były angielski gwiazdor i celebryta David Beckham, a trenerem Phil Neville – jego kolega z Manchesteru United i reprezentacji Anglii. W Miami grają synowie obu piłkarzy (Romeo i Harvey), gra też znany Argentyńczyk Gonzalo Higuain, ale władzom klubu marzą się jeszcze większe nazwiska. Wierzą, że przed końcem kariery przyjedzie tu Leo Messi, może kiedyś uda się też namówić Roberta Lewandowskiego.

Amerykańska Major League Soccer rozwija się prężnie, a duże pieniądze i perspektywa życia za oceanem kusi już nie tylko futbolowych emerytów. Impulsem dla rozwoju był mundial w 1994 roku, kolejnym mają być mistrzostwa świata w 2026 roku organizowane wspólnie z Kanadą i Meksykiem, ale takie mecze jak ten Interu z Barceloną pokazują, jaka różnica dzieli wciąż USA od Europy.

Lewandowski kontra Benzema

W latach 2013–2019 coraz popularniejszym wakacyjnym zmaganiom klubów w najdalszych zakątkach świata próbowano nadać formę rozgrywek. Amerykańscy inwestorzy, coraz mocniej obecni w europejskim futbolu, powołali do życia International Champions Cup – turniej na kształt letniej Ligi Mistrzów. Brało w nim udział od 8 do 18 drużyn, wyłaniano zwycięzców. Wśród triumfatorów były m.in. Real, Barcelona, Paris-Saint Germain i Manchester United.

Organizatorzy – grupa Relevent Sports należąca do miliardera Stephena Rossa, właściciela m.in. klubu NFL Miami Dolphins – przekonywali, że rozgrywki są perfekcyjnym małżeństwem futbolu z komercją. Małżeństwo nie przetrwało jednak pierwszego poważnego kryzysu, jakim była pandemia koronawirusa. W 2020 i 2021 roku turniej odwołano, a w tym roku wraca już tylko jako rywalizacja kobiet.

W International Champions Cup kluby walczyły o trofeum i choć nie było premii za osiągnięcia, na konta uczestników wpływały niemałe sumy. Stawki za przyjęcie zaproszenia i udział w rozgrywkach ustalane były indywidualnie. Według „Forbesa” najpopularniejsze zespoły mogły liczyć na ponad 20 mln dolarów.

Zdaniem hiszpańskich mediów Barcelona i Real, które w nocy z soboty na niedzielę o 5.00 polskiego czasu zmierzą się w Las Vegas, zarobią za kilka meczów między 10 mln a 15 mln euro.

El Clasico to najbardziej wyczekiwany z przedsezonowych sparingów, drugie takie starcie na amerykańskiej ziemi. Poprzednie odbyło się pięć lat temu, a zwycięstwo Barcy (3:2) na stadionie Hard Rock w Miami oglądało 66 tys. widzów. Był to pierwszy mecz potentatów poza Hiszpanią od 1982 roku, kiedy zagrali ze sobą w Wenezueli.

W 2017 roku cały świat żył jeszcze rywalizacją Leo Messiego z Cristiano Ronaldo, teraz magnesem dla kibiców mają być pojedynki Lewandowskiego z Karimem Benzemą, a ich najbliższe spotkanie powinno być przedsmakiem tego, co czeka nas jesienią w lidze hiszpańskiej.

Tłumy na El Classico

Mecz Barcy z Realem, organizowany przez firmę AEG specjalizującą się w przygotowaniu dużych imprez i zarządzającą obiektami sportowymi i rozrywkowymi na całym świecie, będzie częścią Soccer Champions Tour – nowego turnieju, w którym Katalończycy i Królewscy zmierzą się również z Juventusem. To właśnie ta trójka dążyła najmocniej do utworzenia Superligi, czyli zamkniętych rozgrywek dla krezusów. Bezskutecznie, ale jak widać, nieudaną rewolucję próbuje sobie zrekompensować innymi sposobami.

– Naszym celem jest, by nie było to jednorazowe wydarzenie. Chcemy je w przyszłości kontynuować. Jesteśmy firmą globalną i możemy zorganizować taki turniej nie tylko w USA, ale w każdym mieście na świecie – przekonywał w rozmowie z hiszpańskim dziennikiem „AS” Tom Browne, wiceprezes ds. futbolu i operacji biznesowych w AEG.

Udany przepis na zagraniczne tournee zakłada także mecze z lokalnymi siłaczami, dlatego Real ma jeszcze w planach sparing z meksykańskim Club America (w San Francisco), a Barca z New York Red Bulls (w New Jersey, choć już nie w ramach Soccer Champions Tour). Bilety rozchodzą się podobno błyskawicznie – nie tylko na El Clasico, które ma zobaczyć ponad 60 tys. widzów.

Omijają Chiny

Głód futbolu po pandemicznej przerwie jest ogromny, choć nie wszędzie da się go zaspokoić. Chiny walczą z kolejnymi falami koronawirusa, wprowadzają lockdowny, ludzie siedzą pozamykani w domach, więc największy azjatycki rynek znów trzeba omijać szerokim łukiem.

Nie oznacza to jednak, że kluby zrezygnowały zupełnie z podróży na Daleki Wschód. Paris-Saint Germain poleciało do Japonii, Manchester United do Tajlandii i Australii, a Tottenham do Korei Południowej, skąd pochodzi jeden z jego gwiazdorów – Heung-min Son.

Napastnik trafił do Londynu w 2015 roku za 30 mln euro. Dzięki temu transferowi Tottenham stał się najchętniej oglądanym i najbardziej lubianym zespołem w Korei. Koszulki z nazwiskiem Sona sprzedają się w tym kraju na pniu, tak jak kiedyś stroje pomocnika Manchesteru United Ji-sung Parka.

W sumie to dziwne, że Tottenham nie dotarł do Korei z wizytą już wcześniej (przed pandemią był m.in. w Singapurze i Szanghaju). Swego czasu europejscy giganci zatrudniali zawodników z Azji, by pomnażać swoje zyski ze sprzedaży praw telewizyjnych czy koszulek, ich przydatność na boisku często pozostawiała wiele do życzenia, a Son jest przecież jednym z najlepszych strzelców Premier League.

Kluby jeżdżą zwykle tam, gdzie widzą szansę na zrobienie interesów lub gdzie każą sponsorzy. Chelsea do USA latała jeszcze, zanim przejęli ją Amerykanie. Można przypuszczać, że teraz kierunek ten będzie na Stamford Bridge coraz popularniejszy.

Jak efektywnie łączyć sport z biznesem, pokazuje od dawna Red Bull. Austriacki koncern przyjął jednak inną strategię, ma już swój klub w USA, więc RB Lipsk i RB Salzburg nie wyruszyły za ocean, by promować markę, tylko zaprosiły do siebie m.in. Liverpool, by na Red Bull Arenach rozegrać sparingi z finalistą ostatniej Ligi Mistrzów.

Czytaj więcej

Król James I. LeBron James
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy
Parkiet PLUS
Pokojowa bańka, czyli nadzieje i realia końca wojny o Ukrainę