W postpandemicznej rzeczywistości, gdy na stadiony wróciła publiczność, piłkarze mogą znów poczuć się jak gwiazdy kina czy estrady. Podczas takich wypraw na każdym kroku spotykają się z uwielbieniem kibiców, spragnionych futbolu na najwyższym poziomie, oglądających swoich idoli na co dzień jedynie w telewizji.
– Przyjazd Barcelony znaczy wiele dla piłki w USA – twierdzi Jorge Mas, szef Interu Miami, czyli zespołu, który we wtorek odebrał od Katalończyków srogą lekcję na boisku (porażka 0:6 w sparingu).
Współwłaścicielem Interu jest były angielski gwiazdor i celebryta David Beckham, a trenerem Phil Neville – jego kolega z Manchesteru United i reprezentacji Anglii. W Miami grają synowie obu piłkarzy (Romeo i Harvey), gra też znany Argentyńczyk Gonzalo Higuain, ale władzom klubu marzą się jeszcze większe nazwiska. Wierzą, że przed końcem kariery przyjedzie tu Leo Messi, może kiedyś uda się też namówić Roberta Lewandowskiego.
Amerykańska Major League Soccer rozwija się prężnie, a duże pieniądze i perspektywa życia za oceanem kusi już nie tylko futbolowych emerytów. Impulsem dla rozwoju był mundial w 1994 roku, kolejnym mają być mistrzostwa świata w 2026 roku organizowane wspólnie z Kanadą i Meksykiem, ale takie mecze jak ten Interu z Barceloną pokazują, jaka różnica dzieli wciąż USA od Europy.
Lewandowski kontra Benzema
W latach 2013–2019 coraz popularniejszym wakacyjnym zmaganiom klubów w najdalszych zakątkach świata próbowano nadać formę rozgrywek. Amerykańscy inwestorzy, coraz mocniej obecni w europejskim futbolu, powołali do życia International Champions Cup – turniej na kształt letniej Ligi Mistrzów. Brało w nim udział od 8 do 18 drużyn, wyłaniano zwycięzców. Wśród triumfatorów były m.in. Real, Barcelona, Paris-Saint Germain i Manchester United.