BAŃKI ABSURDU
Afery finansowe pojawiały się zapewne już od czasu, gdy Chińczycy wynaleźli pieniądze. O większości z nich rychło zapominano, spychały je w niepamięć nowe wydarzenia na rynkach. Niektóre zaś obrosły legendami. Najsłynniejszą z nich była niderlandzka Tulpengekte, gorączka tulipanowa ogarniająca Republikę Zjednoczonych Prowincji w latach 16341637. Owszem, ceny cebulek tulipanowych rosły, zawierano transakcję forward na dostawę tulipanów, których jeszcze nie posadzono, aż nadszedł kryzys TBV, czyli „wirusa pstrości tulipana". Przyszłość wypielęgnowała legendę o cebulce, za którą zapłacono równowartość ceny gospodarstwa lub domu nad kanałem w Amsterdamie – ale to nieprawda.
Prawdziwe były straty po Gorączce Mórz Południowych. W 1711 r. Brytyjczycy założyli spółkę do handlu z odległymi terytoriami, ale traktat z Utrechtu (1713 r.) kończący wojnę z Hiszpanią rozpędził koniunkturę. Handlowano więc niczym, jak w wielu innych bańkach. Tę upamiętnił Izaak Newton, genialny fizyk, lecz także uznany finansista, dyrektor Mennicy Królewskiej. Po zarobieniu całkiem sporej sumy wycofał się z tej absurdalnej inwestycji, lecz widząc wzrost cen akcji, powrócił do spekulacji – aż stracił niemal wszystko w krachu z 1720 r. Wtedy oświadczył, że łatwiej przewidzieć ruchy ciał niebieskich niż ruchy rynku, co powinno zostać uznane za Czwarte Prawo Newtona.
GORĄCZKA KEFIROWA
Chodziło o serek, nie kefir, ale utarła się nazwa gorączki kefirowej. Przepis na absurdalną aferę finansową był prosty: należało zainwestować w tzw. zestaw startowy, wyhodować na parapecie brzydko pachnącą maź o konsystencji zgniłego kefiru – a po kilku tygodniach samoczynnej hodowli tego paskudztwa zarobić 100 procent wkładu. Maź miała rzekomo służyć do produkcji wyrafinowanych szwajcarskich kosmetyków (w rzeczywistości gromadzono ją w beczkach w magazynie Igloopolu). Ulotka reklamowa przypominała znane już królowej Kleopatrze zalety kąpieli w mleku...
Takim interesem do zrobienia kusiła firma Bioferm Ltd. (ów zagraniczny skrót przydawał wiarygodności, mało kto wiedział wówczas, co oznacza) zrazu działająca w Krakowie, wszelako niebawem otwierająca filie w innych miastach. Podobno pomysł na biznes nie był oryginalny, testowano go już w kilku krajach Europy Zachodniej. Cena zestawu startowego wynosiła aż 8 milionów zł (wprawdzie przed denominacją, niemniej w ówczesnych realiach była to znaczna kwota). W skład zestawu startowego wchodziło 10 porcji suszu (ponoć szwajcarskiego) zwanego aktywatorem, 10 foliowych woreczków, 10 gumek recepturek, jedna bawełniana szmatka oraz instrukcja w stylu: odbierz od nas specjalne aktywatory, wsyp je do świeżego mleka i po tygodniu wykonałeś pierwszą część procesu produkcyjnego. Wysusz produkt i dostarcz go do naszej firmy.
UWAŻAJ NA KOTY!
Należało wsypać sproszkowany susz do 10 kubków, zalać je mlekiem – i czekać, strzegąc preparat przed kotami, o których bajerowano, że zwabia je kuszący aromat substancji, a przecież koty nie mogą się mylić! Po kilku dniach uwarzony twarożek wsypywano do woreczków, zawiązywano gumkami – i gotowe. Odciśnięty, pokruszony preparat przybierał postać śmierdzącej kaszki. Kolejne porcje mleka fermentowały pod wpływem pozostałych na dnie resztek. Za dostarczony produkt klient otrzymywał 16 milionów zł. Zamiast gotówki pobierano zestawy startowe. I obliczano w myślach przyszłe zyski.
Czasy sprzyjały aferzystom. Grobelny zakładał Bezpieczną Kasę Oszczędności, jego śladem szli Galicyjski Trust Kapitałowo-Inwestycyjny, Skyline, SKOK Wołomin, Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie niejakiego Bogatina, Prywatna Agencja Lokacyjna senatora Rzeźniczaka. Szefem Biofermu był Tomasz Wróblewski, drobny przedsiębiorca z Krakowa. Nie ustalono, kto za nim stał ani co się z nim stało.