Sześciu pracowników Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów zamiast dać się zwolnić zakłada w 1992 r. Aplisens. Wśród nich jest Adam Żurawski, który staje na czele nowo powstałej firmy.
Żurawski musiał się z konstruktora przekształcić w ekspresowym tempie w menedżera. – Nie miałem odpowiedniego wykształcenia, polegałem więc w zarządzaniu na intuicji i zdrowym rozsądku; uczyłem się na błędach – na szczęście bez konsekwencji – opowiada. – Żeby budować firmę bazującą na technologii, potrzeba jednak wiedzy technicznej. Czysto finansowe patrzenie może być zgubne – dodaje.
[srodtytul]Miękki start[/srodtytul]
Na szczęście dla świeżo upieczonego prezesa Aplisens miał miękki start. Instytut w zamian za odprawy, które musiałby wypłacić niechcianym pracownikom, wynajmuje założycielom spółki pomieszczenia i pozwala płacić tylko za podzespoły zużyte do produkcji aparatury. – Nasze początki były dość łatwe również dlatego, że mieliśmy bardzo nowoczesną jak na tamte czasy technologię, którą zresztą sami opracowaliśmy jeszcze jako pracownicy PIAP – mówi Żurawski. Jej odkupienie było dużym wydatkiem raczkującej firmy.
W 1992 r. producent aparatury pomiarowej zdobywa przełomowy kontrakt, który otwiera mu drogę do wielkiego przemysłu. O mały włos jednak szczęście zamieniłoby się w katastrofę. – To była spora dostawa do jednej z dużych elektrowni.