Największy wpływ na rynki wywierają w ostatnich miesiącach odczyty inflacji, która od dłuższego czasu utrzymuje się na wysokim poziomie. Główne banki centralne, ale także NBP, przekonują, że z czasem ceny przestaną rosnąć w tak wysokim tempie. Jak długo to może potrwać?
Trzeba częściowo przyznać rację tym deklaracjom. Jeśli przyjrzymy się inflacji bliżej, okazuje się, że za dużą część wzrostu odpowiadają czynniki przejściowe albo regulacyjne, jak np. podwyżki cen prądu czy wywozu śmieci w Polsce. Z drugiej strony faktem jest, że mamy do czynienia z wysoką inflacją, która w Polsce jest znacznie powyżej celu banku centralnego i dużo powyżej poziomów, które notowane są w „normalnych" warunkach gospodarczych.
Inflacja ma to do siebie, że lubi się sama nakręcać, nie możemy jej bagatelizować i liczyć na szybkie ograniczenie dynamiki wzrostu cen. Niebawem pracownicy w związku z ostatnimi zwyżkami kosztów życia mogą zacząć żądać podwyżek, które im to zrekompensują. Zauważmy, że w Polsce inflacja już od dość dawna utrzymuje się na poziomach powyżej celu NBP. Od około 2017 r. ceny rosły w tempie około 2 proc., co brało się m.in. z sytuacji rynku pracy. Zatem nawet bez czynników nietypowych, które pojawiły się ostatnio, mielibyśmy do czynienia z naturalnym, ale istotnym wzrostem cen. Podsumowując, dla mnie inflacja jest dziś dużym czynnikiem ryzyka, który trzeba bacznie śledzić i nie bagatelizować sprawy, jak chciałyby banki centralne.
Część banków centralnych zdecydowała się już na ograniczenie skupu aktywów (QE). Kiedy podobną decyzję podejmie NBP?
QE to działania dużo mniej konwencjonalne niż sama zmiana stóp procentowych. Taki krok powinien pojawić się zatem na początku normalizacji polityki monetarnej, np. przy pierwszych, sygnałach podwyżek stóp procentowych. Na razie narracja NBP pozostaje bardzo twarda, choć jest to też element prowadzenia polityki pieniężnej. Jedyna siła, która mogłaby zmusić bank centralny do szybkiej reakcji, to załamanie kursu waluty.