Pojawiły się także pytania czy to już koniec hossy trwającej od około dwóch lat. Na razie jednak więcej argumentów wydaje się przemawiać za dynamiczną, ale tylko korektą.

Nastroje inwestorów już drugi raz w tym roku okazały się wybujałe. Za pierwszym razem oznaczało to najpierw zatrzymanie wzrostów, a następnie raczej regularną kwietniową korektę, która dość szybko się skończyła. Tym razem było nieco inaczej i korekta przyjęła bardzo dynamiczny charakter, bardziej znany z rynków niedźwiedzia. Dobrze obrazuje to wyraźny wzrost znanego indeksu strachu, czyli VIX. Zaczątki spadków pojawiły się jednak już jakiś czas temu, czyli w połowie lipca. To wtedy rozpoczął się odpływ kapitału z hołubionego wcześniej sektora big-tech. Znalazł on krótkoterminowe schronienie w sektorze spółek małych, ale z początkiem sierpnia odpływ wzmógł i objął swym zasięgiem wszystkie części rynku.

Wydaje się, że za zmianą nastawienia stały trzy czynniki. Pierwszy to psychologiczny. W połowie lipca nastroje były po prostu zbyt optymistyczne i wiele wskaźników nastrojów było blisko odczytom euforycznym. Prędzej czy później musiało to skutkować spadkiem wycen, szczególnie że te były wygórowane już od pewnego czasu. Drugi czynniki techniczny to likwidacja pozycji typu „carry trade” po tym jak Bank Japonii podjął decyzję o podwyżce stóp procentowych. Sam kierunek zmian był powszechnie oczekiwany, ale oczekiwano, że sama decyzja zapadnie nieco później. W końcu ostatni czynnik miał naturę fundamentalną. Wydaje się więc najważniejszym i bardziej długoterminowym. Wcześniejsze bowiem wpływ mają jedynie w krótkim bądź średnim okresie, ale same w sobie hossy nie kończą. Jednocześnie jednak ten ostatni czynnik jest najbardziej wątpliwy. Otóż wielu uczestników zaczęło obawiać się recesji po tym jak sygnał do niej wygenerowała „reguła Sahm” bazująca na wzroście stopy bezrobocia. Reguła ta pochwalić się może 100-proc. skutecznością. Problem jednak w tym, że wcześniej podobną skuteczność miała reguła bazująca na inwersji krzywej rentowności. To ona błędnie zapowiadała recesję 2 lata temu, czyli kiedy akcje bardziej opłacało się kupować niż sprzedawać.

Oczywiście nie oznacza to, że recesja nie nadejdzie. Chodzi o to, że niekoniecznie musi być ona tuż za rogiem, szczególnie że gospodarczy cykl popandemiczny już wielokrotnie pokazał swoją unikalność i w konsekwencji wcześniejsze sprawdzone reguły przestały się sprawdzać. Nie chodzi zresztą tylko o kształt krzywej rentowności, ale także wskazania indeksów PMI/ISM, których wartość prognostyczna zmniejszyła się. Wzrostom po prostu należał się odpoczynek i go obserwujemy, a z wyciąganiem bardzo negatywnych wniosków warto się wstrzymać do czasu ich ewentualnego potwierdzenia przez szerszy zestaw wskaźników.