Nasz węzeł gordyjsko-indyjski

Można się poczuć, jakby to było déjà vu. Coś zupełnie innego, a jednak znajomego. Egzotyczne, lecz zrozumiałe. Inny klimat, ludzie, kultura, obyczaje. Tworzą swoją historię, gargantuicznych rozmiarów.

Publikacja: 25.11.2024 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po pro

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po prostu to zrobić"

Foto: materiały prasowe

Kiedyś już tutaj pisałem o Indiach, ale to nie znaczy, że nie warto wracać do tego tematu. Są bowiem sprawy, o których niemalże nie śniło się nawet filozofom. Ich dynamika oznacza stałą aktualność.

W trakcie rozmowy o wyzwaniach stojących przed innowacyjnymi spółkami, jaką odbywałem kilka dni temu z Sanjeevem Choudharym, prezesem Medinice, ponawigowaliśmy z Polski do Indii. Sanjeev rzecz jasna wie i rozumie, jak niebywałą transformację społeczną i gospodarczą przechodzą Indie. Ja twierdzę, że zachodzi ona na przestrzeni ostatnich około dziesięciu lat, wiążąc to jednoznacznie z rządami Narendra Modiego. Sanjeev mówi o 20-leciu, co pewnie znaczy, że Modi nie wziął się z próżni.

Bo to się przygotowywało, się gotowało, się szykowało i się wyłaniało, jak mógłby powiedzieć Edward Stachura, a nie że szast prast i gotowe. Z jednej strony, pod koniec lat 90. wielu traktowało obrót kapitałem w Indiach protekcjonalnie. Z tamtych czasów zapamiętałem konferencyjne wystąpienie szefa giełdy bodajże w Mumbaju. Opowiadając o rynku, powiedział bez szczególnego podkreślenia, a tym bardziej bez żadnej emfazy czy żartu, że „my, w Indiach, mamy 44 giełdy”.

A kiedy na innej konferencji, w Hongkongu, na dwa czy trzy lata przed przekazaniem go Chinom przez Zjednoczone Królestwo, ostatni gubernator miasta Chris Patten przypomniał, że w którychś tam dekadach XIX wieku PKB Chin i Indii osiągał 40 proc. światowego PKB, to nadal brzmiało jak historyczna dygresja. Aczkolwiek sądzę, że intencje gubernatora prelegenta były inne. Myślę, że on ostrzegał, że taki właśnie świat stoi u wrót naszego starego świata.

Dzisiaj to, co dzieje się w Indiach, a konkretnie w dziedzinie inwestowania, „The Economist” w pierwszym listopadowym numerze nazwał „największym eksperymentem w historii kapitalizmu partycypacyjnego.”

Liczba indywidualnych rachunków inwestycyjnych dochodzi do 200 milionów. Robi wrażenie nawet wziąwszy pod uwagę, że dzieje się to w najludniejszym kraju świata. Liczba rachunków w funduszach inwestycyjnych to też około 200 milionów. I jest co kupować. Tylko w tym roku na giełdach (w Delhi i w Mumbaju) wystartowało 258 IPO. To jest jedna trzecia wszystkich na świecie. Pod względem wartości też imponująco, bo to 12 proc. globalnej wartości pierwszych ofert publicznych. Tak jakby indyjski rynek kapitałowy wyskoczył ponad ciężar swej gospodarki – PKB Indii to ciągle tylko kilka procent globalnego.

Hindusi dali się porwać giełdzie, zresztą nie tylko akcjom. Brzmi wprost nieprawdopodobnie, ale obroty na indyjskich platformach instrumentami pochodnymi stanowią podobno 80 proc. obrotów na świecie. To więcej niż entuzjazm, to szaleństwo.

W efekcie tego wszystkiego mieszkańcy Indii, niewiedzący zbyt dobrze jeszcze kilka lat temu, co to jest giełda, trzymają dziś na rachunkach bankowych zaledwie jedną trzecią całości oszczędności. Reszta popłynęła w kierunku brokerów i funduszy.

Ucyfrowienie kraju sprawia, że większość operacji inwestycyjnych wykonuje się w telefonie. Jest to możliwe dzięki funkcjonowaniu systemu płatności o nazwie Unified Payments Interface, działającego od roku 2016. Przypuszczam, że to rozwiązanie zbliżone do chińskiego WeChata. Jedna aplikacja, która robi wszystko. Lub prawie.

Tutaj zaczyna się problem. Ten wielki indyjski boom jako żywo rodzi skojarzenia nie tyle z dojrzałymi rynkami finansowymi, co z rynkami w powijakach. Choć i to nie do końca, bo trudno uważać, że Indie są obecnie jakimś kolosalnym start-upem.

W każdym razie każdy, kto przeżył ultrahossę, ma często doświadczenie następującej po niej głębokiej bessy. A zdarzało się, także w Polsce, że i krachu.

W sytuacji Indii dość dramatyczne jest to, że tamtejsi inwestorzy mają wyłącznie doświadczenie nieustającego sukcesu w lokowaniu swoich pieniędzy. I zysków, jeśli nie zawsze realnie, to na papierze (swoją drogą, jaką metaforą stało się „na papierze”). Owszem zdarzają się turbulencje. Kursy szeregu firm kojarzonych z rządzącym establishmentem tąpnęły (ale potem się odbudowały) po wyborach parlamentarnych kilka miesięcy temu. Wygrał je Modi i jego partia, ale nie do końca przekonująco. Inny przykład „zachwiania” tej nieustającej prosperity to IPO Hyundai Motor India, największe w historii, o wartości 3,3 miliarda dolarów, z października tego roku. Dziś akcje notowane są kilka procent poniżej ceny emisyjnej z IPO (chciałoby się zapytać, skąd my to znamy?). To są jednak incydenty na tle ogólnej hossy. Czy rynek jest przegrzany i bardziej doświadczeni inwestorzy uznają, że bańka, jeśli jest, została napięta do granic wytrzymałości i zaczną sprzedawać akcje?

To tak daleko, a zarazem tak blisko. Tylko że my już na pewno nie doświadczymy – ponownie – eksplozywnego etapu budowy kultury inwestowania. To było, minęło. Pierwsze objawy dziecięcej choroby na giełdę to lata 90., wkrótce po założeniu GPW. Ostatnie przejawy wiary w rynek i radosnej afirmacji inwestowania to debiuty, w tym warszawskiej giełdy, kilkanaście lat temu.

Inwestorska publiczność jest dzisiaj i pozostanie ostrożna, sceptyczna, nieufna. A może, po prostu, krytyczna? Możemy sobie już tylko – z łezką w oku, a niektórzy z westchnieniem ulgi – poczytać o gorączce buzującej w Indiach.

Właśnie, powróćmy na ten subkontynent. Nawet jeśli dojdzie tam do krachu, to jestem przekonany, że ostatecznie zatriumfuje zdanie, które tak często słyszałem: „India is such a huge market”.

I jak mantra wraca pytanie: świat bezwzględnej walki konkurencyjnej i gry interesów to Chiny, Ameryka, Indie. Gdzie w tym wszystkim będzie Unia Europejska? Możemy się chlubić wielokulturowością, suwerennością państw i krajowych polityk. Obawiam się, że trudno będzie z takimi walorami dołączyć do wyścigu mocarstw. A pozbywać się ich nie tylko nie chcemy, ale nawet nie jest to możliwe. To się bodajże nazywa węzeł gordyjski.

Felietony
Nadchodzą emisje bezprospektowe
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Felietony
Indonezja – niewykorzystany potencjał współpracy handlowej
Felietony
TSUE przeciwko równemu traktowaniu
Felietony
Nieoczekiwane skutki wydobycia ropy
Materiał Promocyjny
Samodzielne prowadzenie księgowości z Małą Księgowością
Felietony
Pan Trump et consortes
Felietony
Powyborczy krajobraz na rynkach