Jak mogłaby wyglądać ciekawa kampania prezydencka?

Wyobraźmy sobie, że kandydat na prezydenta zrezygnował z odgrzewanych postulatów o wspieraniu rodziny, ekologii czy bezpieczeństwie. W przypadku tej kampanii nie mają one większego znaczenia, bo realizacja większości z nich to obowiązek czy zadania rządu, a prezydent w tych kwestiach ma małe możliwości, aby swoje pomysły wprowadzać z życie. Dodatkowo, hasła wyborcze są zazwyczaj mało konkretne i tak oczywiste, że podpisałby się pod nimi każdy z kandydatów.

Publikacja: 18.03.2025 06:00

Marcin Materna, CFA, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Marcin Materna, CFA, doradca inwestycyjny, BM Banku Millennium

Foto: materiały prasowe/D. Sobieski

Zamiast ogólnych obietnic kandydat mógłby się zobowiązać, że wystąpi do Senatu (art. 125 Konstytucji RP) o zgodę na ogłoszenie referendum, proponując jednocześnie dziesięć pytań. Ich treść byłaby sugestią, co prezydent chciałby zmienić (jak wspomniałem, sprawczość głowy państwa jest niewielka) i jaki jest jego program. Kandydat zobowiązałby się także, że co roku będzie powtarzał tę procedurę w wybranych przez siebie oraz wyborców tematach. O te ostatnie raczej nie byłoby trudno, a sam fakt, że to prezydent je wybiera (a nie obywatele, zbierając 100 000 podpisów), a potem Senat akceptuje, minimalizowałby niebezpieczeństwo ogłoszenia pytań w irracjonalnych kwestiach czy niemożliwych do realizacji (typu „czy jesteś za zniesieniem podatków”), co zazwyczaj jest głównym argumentem przeciwników referentów. W końcu milczącym założeniem istnienia stanowiska prezydenta jest to, że piastuje je w miarę odpowiednia osoba. Jeśli nie wierzymy w jej kompetencje, obawiamy się dać jej choć odrobinę władzy, to po co w ogóle mamy taki urząd?

Poniżej kilka przykładów pytań ekonomicznych, choć z pewnością bardziej nośne w kampanii byłyby zupełnie inne kwestie. Udzielona przez większość odpowiedź byłaby jasną wskazówką, czego oczekuje społeczeństwo:

Czy jesteś za:

  • obowiązkiem przeprowadzenia referendum zatwierdzającego ustawy wprowadzające nowe podatki i składki,
  • obowiązkowym referendum zatwierdzającym ustawy, których koszty dla Skarbu Państwa przekraczają 10 mld zł,
  • tym, aby przywileje emerytalne zostały zlikwidowane, wiek emerytalny dostosowany do średniej długości życia, a wszyscy byli objęci jednolitym systemem,
  • likwidacją składki zdrowotnej i finansowaniem NFZ z podatków,
  • tym, aby prywatne wydatki na leczenie, które powinien zapewnić NFZ, były odliczane od składki zdrowotnej,
  • wprowadzeniem jednolitego systemu podatkowego dla wszystkich rodzajów dochodów,
  • coroczną waloryzacją progów podatkowych, tak aby zmniejszyć negatywny wpływ inflacji na dochody netto,
  • ograniczeniem wydatków socjalnych na rzecz osób, które ich nie potrzebują,
  • prywatyzacją spółek SP i przeznaczeniem uzyskanych w ten sposób środków na budowę elektrowni atomowej,
  • przywróceniem handlu w niedzielę.

Być może odpowiedzi na te pytania wymusiłyby zmiany w kwestiach, które do lat budzą spore kontrowersje, przy zerowym koszcie politycznym („suweren tak chciał, musimy się zastosować”). Obecnie obawy o utratę głosów, np. uprzywilejowanych mniejszości, powstrzymują polityków przed takim krokiem. Dodatkowo, mamy też do czynienia z innym problemem (wydaje się, że w Polsce w większym stopniu niż innych krajach) – pieniądze są wydawane często nie tam, gdzie trzeba czy tam, gdzie chcą obywatele, ale tam, gdzie można zdobyć dodatkowo 2–3 proc. głosów w trakcie wyborów (bądź nie stracić – patrz np. ostatnie propozycje odpraw dla górników). I potem każdy pomysł, który zdobyłby poparcie większości Polaków (np. wspomniana waloryzacja progów podatkowych), jest kwitowany komentarzem „nie stać na to, czy my naprawdę chcemy niedofinansowanego państwa? To czysty populizm”. Tak jakby populizmem nie była część programów inicjowanych przez kolejne rządy. Ale te nazywamy „elementami prowadzonej aktualnie polityki gospodarczej”, natomiast populistyczne hasła ma zawsze tylko aktualna opozycja, ew. mniejszościowy członek koalicji.

Opisana zmiana narracji w trakcie kampanii sprawiłaby też, że stałaby się ona może bardziej interesująca, a i wyborcy poczuliby się bardziej sprawczy, a nie tylko zostali postawieni przed koniecznością opowiedzenia się po jednej czy drugiej stronie sporu politycznego. Sama idea zadania pytań też powinna spodobać się większości Polaków (obecnie nikt ich o zdanie w żadnej kwestii nie pyta), a i przeciwnikom trudno byłoby ją kwestionować. Z punktu widzenia kandydata same plusy.

Oczywiście, Senat zgody na referendum wyrażać nie musi, traktując prośbę prezydenta jako niezobowiązującą sugestię. W tej sytuacji jednak prezydent jako równie niezobowiązujące mógłby potraktować ustawy przesłane mu do podpisu... A i samo weto Senatu z pewnością popularności by mu nie przyniosło.

Felietony
Współpraca z Malezją w kontekście polskiej prezydencji w Radzie Unii
Felietony
Można zrobić za drugim razem dobre pierwsze wrażenie
Felietony
Dekodowanie Omnibusa
Felietony
Tether – uznany stablecoin czy dolar cienia podziemnego świata finansowego?
Felietony
Edukacja i nauka – czy to jedyne dziedziny pracy nowoczesnego uniwersytetu?
Felietony
Szalona zmienność na rynkach finansowych