Zamiast ogólnych obietnic kandydat mógłby się zobowiązać, że wystąpi do Senatu (art. 125 Konstytucji RP) o zgodę na ogłoszenie referendum, proponując jednocześnie dziesięć pytań. Ich treść byłaby sugestią, co prezydent chciałby zmienić (jak wspomniałem, sprawczość głowy państwa jest niewielka) i jaki jest jego program. Kandydat zobowiązałby się także, że co roku będzie powtarzał tę procedurę w wybranych przez siebie oraz wyborców tematach. O te ostatnie raczej nie byłoby trudno, a sam fakt, że to prezydent je wybiera (a nie obywatele, zbierając 100 000 podpisów), a potem Senat akceptuje, minimalizowałby niebezpieczeństwo ogłoszenia pytań w irracjonalnych kwestiach czy niemożliwych do realizacji (typu „czy jesteś za zniesieniem podatków”), co zazwyczaj jest głównym argumentem przeciwników referentów. W końcu milczącym założeniem istnienia stanowiska prezydenta jest to, że piastuje je w miarę odpowiednia osoba. Jeśli nie wierzymy w jej kompetencje, obawiamy się dać jej choć odrobinę władzy, to po co w ogóle mamy taki urząd?
Poniżej kilka przykładów pytań ekonomicznych, choć z pewnością bardziej nośne w kampanii byłyby zupełnie inne kwestie. Udzielona przez większość odpowiedź byłaby jasną wskazówką, czego oczekuje społeczeństwo:
Czy jesteś za:
- obowiązkiem przeprowadzenia referendum zatwierdzającego ustawy wprowadzające nowe podatki i składki,
- obowiązkowym referendum zatwierdzającym ustawy, których koszty dla Skarbu Państwa przekraczają 10 mld zł,