W styczniu w siedmiu największych miastach deweloperzy sprzedali wstępnie niecałe 3 tys. mieszkań, co zapowiada się jako wynik najsłabszy od wakacji. Z czego to wynika? Czy po prostu promocje u deweloperów się skończyły?
Ze wstępnego odczytu wynika, że styczniowa sprzedaż będzie słabsza od tej, którą widzieliśmy w październiku, listopadzie i grudniu. Dlaczego? Styczeń jest początkiem nowego roku i rzeczywiście na rynku pierwotnym kończą się promocje. Co ważne, w zeszłym roku promocje trwały bardzo długo, bo już od października – a mimo to sprzedaż w końcówce roku nie była tak dobra, jak życzyliby sobie deweloperzy. W styczniu wystąpiło też zjawisko takie, jak co roku, czyli przekierowanie zainteresowania na rynek wtórny. Zawsze jest tak, że pod koniec roku deweloperzy próbują zachęcić promocjami, a kiedy te wygasają z początkiem roku, popyt szuka okazji na rynku wtórnym. Myślę, że styczniowy spadek sprzedaży nowych mieszkań też wynika z tej migracji.
Czy sprzedaż nowych mieszkań rzędu 3 tys. sztuk miesięcznie utrzyma się dłużej, biorąc pod uwagę otoczenie makro, a więc wysokie stopy i trudną dostępność oraz wysoki koszt kredytu?
W I kwartale mamy ferie zimowe, co nie jest bez znaczenia. Zakupami mieszkań na rynku deweloperskim zainteresowana jest co do zasady grupa osób zamożniejszych i – uwaga – starszych. Już raz ta grupa zniknęła nam z rynku, co odbiło się na sprzedaży – w wakacje. Spodziewam się, że ta grupa będzie też korzystać z ferii. W związku z tym naturalnie spodziewamy się niższej sprzedaży, pewnie poniżej 3 tys. Główna grupa popytowa nie jest w tej chwili przymuszona do zakupu. Ma do wyboru olbrzymią ofertę mieszkań na rynku pierwotnym i wtórnym – i nie musi się spieszyć. Agencje pośrednictwa i deweloperzy, z którymi rozmawiamy, wyraźnie wskazują, że na rynku nie ma pośpiechu, nie ma presji, by domykać transakcje. W związku z tym I kwartał może być słabszy.
Czytaj więcej
Wraz ze wzrostem liczby mieszkań w ofercie i stabilizacją cen potencjalni nabywcy wydłużają czas podejmowania decyzji. Otodom Analitycs prezentuje dane po styczniu.
Oferta mieszkań na rynku pierwotnym cały czas rośnie, na koniec stycznia to 57 tys. lokali. Ale sytuacja w poszczególnych miastach jest zróżnicowana. Wskaźnik wyprzedaży oferty mówi o względnej stabilizacji, jeśli chodzi o poziom oferty do tempa sprzedaży, w Warszawie, Trójmieście i we Wrocławiu (pięć kwartałów). Najgorzej jest w Krakowie, Łodzi i Katowicach, gdzie czas wyprzedaży to siedem–dziesięć kwartałów. Czy tam konsumenci powinni się spodziewać większej skłonności deweloperów do promocji?
Prawdą jest że wskaźnik we wszystkich miastach przesunął się powyżej poziomu pięciu kwartałów. To jeszcze ten świadczący o równowadze zakres czterech–sześciu kwartałów, niemniej to wyraźny sygnał: nie ma najmniejszych wątpliwości, że pierwotny rynek mieszkaniowy przesuwa się w okolice w najlepszym przypadku górnego zakresu mówiącego o równowadze popytowo-podażowej, a większość miast jest poza tym bezpiecznym poziomem – i to rzeczywiście zazwyczaj jest czas, kiedy można się spodziewać, że nastąpią korekty cen.