Catalyst tworzą cztery platformy obrotu. Dwie prowadzone przez GPW – w formule rynku regulowanego i ASO – na tych platformach jednostką transakcyjna jest jedna obligacja, oraz analogiczne dwa rynki BondSpotu gdzie jednostka transakcyjna ma wartość co najmniej 100 tys. zł Start rynku Catalyst był długo oczekiwany, ale też większość osób, zwłaszcza inwestorów instytucjonalnych, sceptycznie oceniała jego powodzenia. – Podejrzewam, że Catalyst, podobnie jak MTS CeTO, umrze śmiercią naturalną – mówił dwa lata temu mówi Piotr Zagała, zarządzający funduszami w Idea TFI.
Dziś nic nie wskazuje na to, że Catalyst czeka rychła śmierć. Nie znaczy to, że można mówić o oszałamiającym sukcesie, ale też nie mamy się czego wstydzić – biorąc pod uwagę np. wartość notowanych na tym rynku instrumentów w sumie ponad 35 mld zł.
W ciągu dwóch lat na Catalyst zadebiutowało ponad 185 instrumentów, nie licząc obligacji skarbowych. Największą część z nich stanowią obligacje korporacyjne – 116, następnie komunalne (26), spółdzielcze (23) oraz listy zastawne (20). Liczba emitentów wynosi zaś równo 90, po włączeniu Skarbu Państwa. Z czego tylko w tym roku pojawiła się połowa z nich.
Po dwóch latach istnienia Catalyst uplasował się w połowie zestawienia giełd europejskich pod względem liczby notowanych obligacji. Na szczycie tego rankingu jest giełda luksemburska, a za nią niemieckie Deutsche Börse i giełda w Dublinie. Warszawskiemu parkietowi brakuje jeszcze trochę, by pokonać giełdę w Istambule, ale wypada lepiej niż podobne rynki w Bratysławie, Budapeszcie, Pradze czy Lublanie.
– Mamy na Catalyst firmy małe, ale mamy też duże. Mamy instytucje finansowe, takie jak banki oraz emitentów zagranicznych. Są także inwestorzy. Jestem przekonany, że rynek Catalyst może nie pobudza tak wyobraźni jak obrót akcjami, ale jest pożyteczny – przekonywał nie tak dawno Ludwik Sobolewski, prezes GPW.