Jak się panu podoba plan gospodarczy ogłoszony przez premiera Tuska?
Cele, które zostały postawione i do których mamy dążyć, są słuszne. Inwestycje, w tym w szczególności akcentowanie inwestycji w energetykę, w nowe technologie, skupienia na nakładach na badanie i rozwój, to bez wątpienia rzeczy, które są Polsce potrzebne. Przyda nam się zdynamizowanie wzrostu gospodarczego. Jesteśmy bowiem też w momencie, w którym gospodarka musi przejść od modelu opartego na niskich kosztach wytwarzania do modelu o większej innowacyjność, a do tego są potrzebne inwestycje. Kierunki są więc trafnie wyznaczone, ale zabrakło wyjaśnień, jak dojść do tych celów. Wiele procesów, o których była mowa, to też nie są jakieś nowe rzeczy. Duża część z tych tematów jest już realizowana albo miała być realizowana niedługo. Od dłuższego czasu oczekujemy też na to, że niedawno odblokowane pieniądze unijne zaczną przekładać się na inwestycje. To było więc wpisane w scenariusze gospodarcze. Ciężko więc mówić o jakichś dodatkowych rzeczach. Jeśli była mowa o jakichś nowych elementach, to z kolei nie było wyjaśnione, skąd wziąć na nie finansowanie i jak to pogodzić z wyzwaniem, które stoi przed nami w kolejnych latach, czyli konsolidacją finansów publicznych.
Te kwoty, które przedstawił premier, czyli 650–700 mld zł inwestycji, chociaż na papierze mogą wyglądać okazale, to raczej wrażenia nie robią...
To są kwoty, które w naszych arkuszach prognostycznych faktycznie już były. Dlatego tematy, o których była mowa, nie są rzeczami, które dorzucałbym do prognoz i tym samym podwyższał prognozę wzrostu gospodarczego. My, jeszcze przed konferencją premiera, zakładaliśmy wartość inwestycji na poziomie 691 mld zł. Jest to oczywiście scenariusz, w którym zakładamy przyspieszenie inwestycji, ale to też dlatego, że oczekujemy przełożenia środków unijnych na inwestycje. Po przejściowym zastoju w końcówce 2024 r. następne dwa–trzy lata to będzie okres miniboomu inwestycyjnego. Konferencja premiera niosła podobne przesłanie.
To czego dzisiaj, przede wszystkim, potrzebuje polska gospodarka? Jeszcze większych inwestycji?
Oczywiście, gdyby były one większe, to na pewno byśmy tego nie żałowali, ale też te, które są zakładane, są dobre i wystarczające, pod warunkiem że je dobrze wykorzystamy. Chodzi o to, byśmy w tym momencie, który jest jednak dość wymagający, popchnęli te inwestycje we właściwą stronę, czyli chociażby w kierunku inwestycji w energię, która u nas jest jednak droga. Dzisiaj potrzebujemy więcej i tańszej energii. To też się wiąże z innymi wyzwaniami, które są związane m.in. z rynkiem pracy. Na odwrócenie demografii nie ma co liczyć, a też mamy przekaz, że receptą nie będzie większa migracja. Lekarstwem na to może być więc robotyzacja. Jeśli praca jest droższa, a pracownicy są mniej dostępni, to trzeba zautomatyzować procesy, a to oznacza postawienie nowych, nowocześniejszych maszyn. W tej kategorii ewidentnie odstajemy od wielu krajów europejskich. Więcej maszyn to jednak większe zużycie energii. Już przy obecnym stanie gospodarki są prognozy firm energetycznych, które wskazują, że grożą nam blackouty, bo będzie niedobór mocy albo sieci przemysłowe będą przeciążone. Potrzebujemy też większych nakładów na badania i rozwój po to, by spróbować sięgnąć po coś więcej niż tylko montowanie. Chcielibyśmy sięgać po bardziej innowacyjne rozwiązania po to, by starać się osiągać przewagi technologiczne.
Prognozy dla polskiej gospodarki na ten rok są obiecujące. To teraz wycenia złoty, czy jednak tutaj większą rolę odgrywa perspektywa ewentualnego zakończenia wojny w Ukrainie?
Ostatnia fala umocnienia złotego to w dużej mierze oczekiwanie na informacje dotyczące ewentualnych rozmów pokojowych w Ukrainie. Nie jest przypadkiem, że jednocześnie widzimy też znaczące umocnienie rubla, wzrosty na giełdach, w szczególności spółek związanych w jakiś sposób z Ukrainą. Jest to więc wyczekiwanie na dobre wiadomości w sprawie wojny. Jeśli przyjdą dobre wiadomości, to mogą one przedłużyć ten ruch, ale jeśli nadzieje nie zostaną spełnione, to będzie rozczarowanie.