Zarząd Dolnośląskich Surowców Skalnych zapowiedział, że będzie walczyć o zmianę decyzji sądu, który ogłosił upadłość likwidacyjną przedsiębiorstwa. Firma weszła na warszawski parkiet niecałe dwa lata temu. W historii GPW i NewConnect nie brakuje spółek, które bankrutowały z hukiem, nierzadko niedługo po debiucie.
Droga na dno
Przyczyn bankructwa jest wiele. Od nagłego pogorszenia koniunktury i warunków makroekonomicznych (Techmex), uzależnienia od jednego klienta (ZNTK Łapy), przez zbyt rozbuchane inwestycje i brak realnego nadzoru nad działalnością (Toora). Czasami powodem upadku była nieudolność menedżerów i ich zachowanie nie fair wobec akcjonariuszy, skutkujące sankcjami Komisji Nadzoru Finansowego (PolRest) czy zainteresowaniem śledczych (Avtech).
W pewnych przypadkach upadłość spółki może być pierwszym krokiem do uchronienia jej przed bankructwem – pod warunkiem że jest to upadłość z możliwością zawarcia układu z wierzycielami. Taki był los m.in. Odlewni, Monnari czy Centrozapu. Gorzej, jeśli sądy orzekną upadłość likwidacyjną i do akcji wkracza syndyk, by spieniężyć majątek.
Ostatnie podrygi
Od ogłoszenia przez sąd upadłości likwidacyjnej spółki do zakończenia jej notowań na giełdzie mija dużo czasu. Formalnie powinno to być sześć miesięcy od uprawomocnienia się decyzji sądu – książkowymi przykładami są więc Toora i ZNTK Łapy. Prawomocna decyzja i nieuchronność zdjęcia z notowań nie oznacza, że handel akcjami zamiera. Często taka spółka przyciąga graczy nastawionych spekulacyjnie, jej kurs jest też podatny na plotki.
W przypadku upadłej w listopadzie 2007 r. Toory przez pier- wsze dni inwestorzy liczyli, że majątek firmy trafi do grupy Romana Karkosika – toruński biznesmen szybko rozwiał te nadzieje. Do stycznia kurs spadł o 73 proc., do 80 gr. Później w ciągu czterech sesji skoczył o 200 proc. na fali zapowiedzi syndyka, że pojawił się inwestor chętny do przejęcia majątku spółki. Po tym wystrzale w ciągu kolejnych czterech miesięcy na papierach bankruta nie można już było zarobić.