Ani spadek temperatur, ani ograniczanie przesyłu rosyjskiego gazu przez Ukrainę, nie zachwiały cenami błękitnego paliwa w Europie. Po tym jak spadające od początku roku dostawy Gazpromu w czwartek sięgały zaledwie połowy średnich wartości z poprzednich miesięcy, a spółka nie podała powodu, wieczorem megawatogodzinę surowca wyceniano w kontraktach TTF na 60,8 euro, czyli o 3,5 proc. mniej niż w środę.
Rynek gazu nie przestraszył się niższych dostaw z Rosji
Zdaniem dziennika Wall Street Journal inwestorzy nie są zaniepokojeni, bo spadek dostaw miałby nie być decyzją Gazpromu, ale wynikać z polityki odbiorców, którzy mogą kupić na rynku spot gaz tańszy od rosyjskiego. Pewne ilości rosyjskiego gazu wciąż płyną do niektórych krajów Europy Południowo-Wschodniej przez Ukrainę i Turcję, jednak jest to niewielki ułamek dostaw sprzed rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Czytaj więcej
Tak jak 60 lat temu producenci ropy zbuntowali się przeciwko jej niskim cenom, zakładając kartel OPEC, tak teraz sytuacja powoli dojrzewa do założenia własnego kartelu przez nabywców surowca.
Sytuację na rynku stabilizuje wciąż przekraczające 80 proc. zapełnienie magazynów oraz obfite dostawy LNG drogą morską. Z drugiej strony dostawy z Norwegii, które na początku stycznia były najwyższe od wielu miesięcy, spadły, głównie za sprawą prac konserwacyjnych. Jednocześnie na szybsze ustępowanie napięć na globalnym rynku LNG nie pozwalają awarie w Nigerii i Australii oraz rosnący popyt w kilku krajach azjatyckich.
Na rynek wracają nabywcy z Indii i Tajlandii, a otwierające się po Covidzie Chiny mają stać się w tym roku największym importerem LNG na świecie, wyprzedzając Japonię. Jednocześnie zdaniem firmy doradczej Rystad Energy dopiero w marcu do pełnych mocy ma szanse wrócić uszkodzony od kilku miesięcy terminal LNG w amerykańskim Freeport, co ogranicza dostawy gazu z USA.