W przeciwnym wypadku Airbus może zostać odcięty od niemieckich funduszy przeznaczonych na badania oraz pozbawiony gwarancji eksportowych.

Takie żądania znalazły się w liście napisanym przez Petera Hintze, niemieckiego wiceministra gospodarki, do Toma Endersa, prezesa niemieckiego oddziału Airbusa, który wiosną ma zostać prezesem EADS. – Ten list mówi sam za siebie i nie jest nawet podstawą do jakiejkolwiek dyskusji – odpowiedziały na naciski władze Airbusa.

Czemu Hintze, bliski współpracownik kanclerz Angeli Merkel, napisał tak szokujący list? Enders zapowiedział, że przeniesie siedziby EADS z Monachium i Paryża do francuskiej Tuluzy, gdzie swoją główną siedzibę ma już Airbus. Choć w wyniku przeniesienia biur miejsce pracy zmieni zaledwie 300 osób, rozbudziło to wśród Niemców obawy, że Francuzi zaczynają dominować w EADS?i w Airbusie. Hintze wskazał w liście do Endersa, że Francuzi oraz francuskie zakłady są faworyzowani w tej spółce. Niemiecki wiceminister poskarżył się tam, że 500 mln euro, jakie Airbus dostał od rządu w Berlinie na budowę samolotu A350, nie doprowadziło do zwiększenia produkcji w niemieckich zakładach tej spółki. – Będę walczył o sprawiedliwe udziały Niemiec w badaniach, rozwoju i produkcji Airbusa – deklaruje Hintze.

Odkąd w 2000 r. koncern EADS został stworzony z połączenia wielu firm lotniczych i zbrojeniowych z Niemiec, Francji i Hiszpanii, Berlin i Paryż zazdrośnie starają się utrzymać równowagę sił wewnątrz tej spółki. 22,4 proc. akcji EADS posiadają rząd Francji oraz francuska spółka Lagardere. Dalsze 22,4 proc. znajduje się w rękach niemieckiego koncernu Daimler (na początku lutego zapowiedział sprzedaż 7,5 proc. udziałów EADS niemieckiemu rządowi), 5,4 proc. akcji należy do hiszpańskiego państwowego holdingu SEPI, a reszta do akcjonariuszy mniejszościowych.  ft.com