Gdy przyglądamy się statystykom amerykańskiego handlu zagranicznego, łatwo możemy dostrzec w nich ciekawą anomalię. Z oficjalnych danych wynika, że USA miały w 2024 r. deficyt w handlu z Irlandią wynoszący aż 86,8 mld USD, czyli więcej niż z Niemcami (84,8 mld USD), Japonią (68,5 mld USD) czy Kanadą (63,3 mld USD). Jakim cudem tak wysoką nadwyżkę w handlu z USA posiada kraj liczący nieco ponad 5 mln osób, mający nominalny PKB wynoszący 587 mld USD?
To głównie skutek sztuczek księgowych wielkich korporacji, które z powodów podatkowych wybrały sobie Irlandię na miejsce swoich europejskich siedzib głównych. Dzięki temu Irlandia stała się m.in. wielkim eksporterem farmaceutyków. Eksportuje ich za około 50 mld euro rocznie, ale znaczna większość z tych specyfików jest produkowana w innych krajach i nawet nie przechodzi tranzytem przez Irlandię. Zyski z ich sprzedaży są jednak księgowane jako idące do irlandzkich oddziałów koncernów farmaceutycznych.
Korzystny dla wielkich korporacji reżim podatkowy pozwolił Irlandii na wypracowanie przez wiele lat dosyć wysokiego tempa wzrostu gospodarczego, a jednocześnie przynosi pokaźne wpływy do budżetu. W latach 2013–2023 wpływy z CIT-u wzrosły tam z 4,3 mld euro do 24 mld euro. Za sporą część tej sumy odpowiadają amerykańskie giganty cyfrowe, takie jak Apple, Meta czy Alphabet.
Rząd Irlandii ma dzięki temu nadwyżkę w budżecie i może zwiększać wydatki średnio o 6,5 proc. rocznie, a jednocześnie zmniejsza dług publiczny (spadł on ze 101,3 proc. PKB w 2014 r. do 42,4 proc. PKB w 2024 r.). Irlandzki model rozwoju jest jednak poważnie zagrożony. Może go zniszczyć polityka handlowa i podatkowa administracji Trumpa.