Jak naprawić wartość

Dzisiaj kilka refleksji na temat pieniędzy. Bez żadnych eufemizmów. Pieniądze bowiem, jakie są, każdy widzi, tyle tylko, że czasami mówimy o nich z zażenowaniem. Jak nie przymierzając, o seksie. Tymczasem nic, co ludzkie, nie powinno być nadmiernie wstydliwe.

Publikacja: 20.01.2025 06:00

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po pro

Ludwik Sobolewski, były prezes giełd (Warszawa, Bukareszt), prawnik, menedżer, autor książki "Po prostu to zrobić"

Foto: materiały prasowe

A i seks, i pieniądze są pojęciami i bytami jak najbardziej ludzkimi. Co więcej, zachodzą między nimi rozmaite interesujące relacje. Może też właśnie dlatego istnieje bardzo wiele powiedzonek na temat pieniędzy. Bo przenikają one wiele sfer życia.

Jedno z tych powiedzonek głosi, że gdy nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Po wielu latach pracy na rynku kapitałowym doszedłem do wniosku, że nawet gdy wiadomo, o co chodzi, to zawsze chodzi w istocie rzeczy o pieniądze. I o nic innego.

Z ich zdobywaniem wiele firm ma bardzo pod górkę. Zwłaszcza firm tak zwanego wczesnego etapu. Ostatnia zmiana, wykluczająca samodzielne oferty publiczne emitentów (te do 1 miliona euro i nieoznaczonego adresata), to znaczy skazująca ich na pośrednictwo firmy inwestycyjnej, jest tylko najnowszym epizodem na drodze utrudniania życia małym spółkom. Pisałem w jednym z niedawnych felietonów tutaj, że to nie tyle będzie oznaczało podwyższenie kosztu takich transakcji, co całkowite zaniknięcie tego typu ofert.

Ciągle natomiast wiele ciekawych rzeczy dzieje się w bardziej kameralnych obszarach, to znaczy w finansowaniu kapitałem equity start-up’ów przez fundusze VC. A także przez zamożnych inwestorów indywidualnych. Tyle tylko, że chyba więcej rozpalających wyobraźnię historii dotyczy firm o mniej lub bardziej polskiej proweniencji, które dostają potężne zastrzyki finansowe na rynkach poza Polską. Najczęściej w USA. A wyceny robią wrażenie.

Bez żadnych studiów i analiz, na podstawie jedynie porównywania cen w toku częstego podróżowania między Polską a resztą świata nabieram wrażenia, że nasz kraj wcale nie jest już taki tani. Podnoszenie płacy minimalnej i inne elementy konwergencji z Zachodem zrobiły swoje.

Natomiast wyceny przedsiębiorstw, i na giełdzie, i poza nią, znalazły się w ogonie tej transformacji wartości. Innymi słowy, znam wielu przedsiębiorców, którzy prowadzą z dużym sukcesem firmy w wielu branżach. Są to mali gracze, ale utrzymują się na rynku od wielu lat. Chcieliby zwiększyć skale działalności i do tego potrzebne są pieniądze. Przykłady? Nieoczywiste, ale prawdziwe. Wydawnictwo książkowe. Albo firma handlująca używanym sprzętem komputerowym (po renowacji), co, notabene, wpisuje się idealnie w dzisiejsze nurty ESG i cyrkularnej ekonomii, a także koresponduje ze zmęczeniem konsumeryzmem – tym wyżywającym się w kupowaniu coraz to nowszych gadżetów. Ale to, jak na wartość tych firm patrzą inwestorzy, prowadzi do konkluzji, że biznesy te są wyceniane bardzo rygorystycznie. Mówiąc eufemistycznie, choć obiecałem, że eufemizmów nie będzie. Zatem powiedzmy otwarcie: te wyceny bywają nędzne. To samo dotyczy branż znacznie bardziej innowacyjnych, z dużym komponentem ryzyka.

I tu powstaje najważniejsze pytanie. Dlaczego tak jest? Zaznaczam, że uważam to pytanie za adekwatne także w odniesieniu do spółek giełdowych, ale pewnie bardziej się ono kojarzy z tymi, którzy na razie na giełdę się nie wybierają. Aczkolwiek działa tu sprzężenie zwrotne, bo one często nie wybierają się dlatego, że nie uważają, iż mogą zyskać na wartości przez sam taki ruch. Choć teoretycznie tak być powinno. Transparentność, ład korporacyjny i te wszystkie, niestety coraz bardziej, komunały.

Przyznaję, że odkąd usłyszałem, jak Filip Kozera (Wordware) mówi w jakiejś dyskusji, że inwestorzy w USA dają pierwsze duże pieniądze nawet bez żadnej umowy i bez equity, tylko na podstawie SAFE (simple agreement for future equity), co jaskrawo odbiega od praktyki polskiej, to nie przestaję o tym myśleć. A ściślej, nie przestaję myśleć o tym, co Filip powiedział po chwili: że to jest normalne, bo w ten sposób „inwestor płaci za dziesięć lat mojej ciężkiej pracy w przyszłości”.

Trochę to brzmi arogancko, ale czy na pewno jest takie?

Mam skłonność, by czytać to stwierdzenie następująco: my, start-up’owcy, jesteśmy w gruncie rzeczy wynajętymi przez naszych inwestorów menedżerami. Powiernikami pieniędzy, o pomnożenie których mamy zadanie walczyć. Możemy siebie nazywać pompatycznie founderami oraz alfami i omegami, ale w tej prawdziwej grze ekonomicznej jesteśmy robotnikami pracującymi na rzecz dużej sprawy.

Nie chcę przesadnie interpretować czyjejś wypowiedzi, bo nie jestem pewien, czy moje wnioski byłyby zgodne z intencjami jej autora. Pogląd, jaki mi się kształtuje, sugerowałby, że aby zacząć zmagać się z percepcją inwestorów wyceniających biznes nader skromnie, trzeba by zmodyfikować własną postawę. Czyli samego przedsiębiorcy poszukującego finansowania.

Założyciel biznesu w tej zreformowanej optyce nie jest żadnym demiurgiem. Takim, który będzie korzystał z pieniędzy, lecz nie da się nikomu kontrolować. Może nawet trzeba dojść do takiego punktu, w którym ta kontrola „zewnętrzna” będzie bardzo zaawansowana, w zamian za co ja, jako founder, będę mógł spokojnie, lecz z pełnym zaangażowaniem pracować na wspólny sukces. To by oznaczało też zmianę języka. Koniec z protekcjonalnością wobec inwestorów. Również wykalkulowane budowanie cap table schodzi na dalszy plan.

I to nie jest zła opcja dla start-uper’ów. Wręcz przeciwnie. To twarda postawa: cenię się bardzo, bo daję moją pracę i odpowiedzialność. Ty dostaniesz mniej w kapitale, niż by to wynikało z tych podłych czy nędznych wycen, których nie akceptujemy. Za to na poziomie relacji korporacyjnych zawiążemy partnerstwo. To jest mądra twardość.

Może to jest jakiś sposób na wyjście z pętli niemożności.

Inteligentni prawnicy potrafiliby to nawet opisać.

Felietony
CSRD w praktyce
Felietony
Czytając między liczbami
Felietony
Podaż wzrasta – deweloperzy budują coraz więcej mieszkań
Felietony
Ostatniemu piastunowi najtrudniej opuścić pokład
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Felietony
Bit czy kubit, jaka to różnica, skoro i tak tego nie widać
Felietony
Nowi barbarzyńcy ante portas