Będzie letnia hossa?

RPP po raz dziewiąty podniosła stopy procentowe. Wzrosły do 6 proc. I znów nie było ani słowa o innych metodach zwalczania inflacji.

Publikacja: 12.06.2022 21:00

Piotr Kuczyński analityk, DI Xelion

Piotr Kuczyński analityk, DI Xelion

Foto: parkiet.com

Innych niż podnoszenie stóp procentowych, które według na przykład prof. Marka Belki (i według mnie) nie ograniczą inflacji. Belka w wywiadzie dla Money.pl powiedział między innymi, że „polityka oparta jedynie na podnoszeniu kosztu pieniądza doprowadzi do wykrwawienia się klasy średniej".

Jakie są inne metody, narzędzia? Profesor na przykład zaleca „wprowadzenie obligacji antyinflacyjnych, ale przez NBP. Nie przez rząd". Bo rząd te pieniądze natychmiast wyda. Serio? Ja uważam, że dobry rząd powinien tymi pieniędzmi sfinansować swoje zadłużenie. Dobry rząd...

Gdyby już w pierwszym roku rentowność obligacji czteroletnich indeksowanych inflacją (teraz to jest 5,5 proc.) wyniosła na przykład 10 proc. (przy założeniu utrzymania inwestycji przez cztery lata), to nie tylko znalazłoby się krajowe finansowanie długu, dzięki czemu zmalałaby zależność polskich finansów od zagranicy (teraz rząd szuka tam nabywców) – wypłata odsetek zostałaby w kraju, a nie powędrowałaby za granicę.

Owszem, rząd wyemitował obligacje „antyinflacyjne", ale indeksowane do stopy RPP, co dalekie jest od inflacji CPI. NBP nie podniósł też stopy rezerw obowiązkowych dla banków. Takie podniesienie skutkowałoby wyssaniem bankowej nadpłynności oraz zmusiło banki do podnoszenia oprocentowania lokat i depozytów, dzięki czemu zmniejszyłby się wolumen wolnego pieniądza, który nie ruszyłby na zakupy, podnosząc inflację.

Nie słyszę też nic o sprzedawaniu aktywów, które NBP kupił podczas pandemii (150 mld złotych), co też zmniejszyłoby nadpłynność w bankach. Oczywiście najprościej jest „zgodnie z książką" podnosić stopy procentowe, co w końcu doprowadzi do stagnacji gospodarczej i wzrostu bezrobocia. Mam jedynie nadzieję, że Rada w lipcu wreszcie pójdzie po rozum do głowy i zastosuje narzędzia inne niż te, które uderzają w gospodarkę.

Przy okazji obligacji antyinflacyjnych muszę powiedzieć, że nie mogę zmilczeć tego, co mówi się o inwestycji premiera Morawieckiego w obligacje indeksowane inflacją. W 2021 r. kupił za 4,6 mln zł, czyli zapewne (jak szacuję) za 10 proc. płynnego majątku państwa Morawieckich. Premier zdecydowanie nie jest postacią, której z chęcią bym bronił, ale...

Po pierwsze, takie obligacje kupuje się najczęściej po to, żeby mieć nieco wyższe oprocentowanie niż na lokacie, a nie po to, żeby mocno zyskać. Sam z częścią oszczędności od lat to robię. Po drugie, jeśli premier kupił w 2021 r. na przykład obligacje czteroletnie indeksowane inflacją (mógł kupić dziesięcioletnie), to w ciągu pierwszych 12 miesięcy miał oprocentowanie 1,3 proc. (sic!). Trudno to nazwać doskonałym wynikiem.

Potem dopiero wchodzi indeksowanie obligacji inflacją – wtedy do inflacji dochodzi 0,75 pkt proc. (w nowych obligacjach 1 pkt proc.), ale z zysku odliczany jest podatek od zysków kapitałowych. Poza tym w ciągu czterech lat inflacja może mocno spaść, a indeksy giełdowe najpewniej wtedy mocno wzrosną (bardzo prawdopodobne). Warto krytykować premiera, bo w sprawach gospodarczych jest za co (choćby za dosypywanie pieniędzy, które zwiększają inflację), ale radzę zachować wstrzemięźliwość na polu, na którym lepiej zamilczeć.

Wróćmy z inflacji i obligacji do rynków finansowych. Na świecie ważne było to, że 31 maja Unia Europejska postanowiła, iż z końcem tego roku nałoży embargo na 90 proc. importu ropy z Rosji. Cena ropy zareagowała, bo zareagować musiała. Nawet to, że OPEC obiecał zwiększyć wydobycie o 50 proc. więcej, niż wcześniej zakładał, nic nie pomogło – ropa zdrożała wtedy o 2 procent. Nawiasem mówiąc, następnego dnia Arabia Saudyjska podniosła cenę ropy dla krajów azjatyckich i europejskich.

Trudno się dziwić temu, że Jamie Dimon, szef JPMorgan Chase, mówi o nadchodzącym „huraganie", który może podnieść ceny ropy WTI do 175 USD za baryłkę i zaszkodzić rynkom akcji oraz gospodarkom. Dość zabawne jest to, że główny analityk JPMorgan Chase (tak, tej samej firmy) Marko Kolanovic zachęca do kupna akcji i mówi o końcu przeceny. To jest swoiste signum temporis – różnica między prognozami najgorszymi dla amerykańskiego rynku akcji i najlepszymi jest największa w historii – 37 proc. To tak, jakby mówić, że indeks S&P 500 do końca roku spadnie o 18,5 proc. albo o tyle wzrośnie.

A tymczasem indeks ten w pierwszej dekadzie czerwca rysował proporzec nad formacją podwójnego dna (W), zapowiadając zwyżki cen akcji. Na GPW też obowiązywał sygnał kupna (gwiazda poranna), ale martwiły małe obroty i to, że zbliżał się dzień (17 czerwca) wygasania kontraktów na WIG20 podczas długiego weekendu.

Co było potrzebne do kontynuacji zwyżki? Niższa inflacja CPI w USA. Jednak 10 czerwca inflacja zaskoczyła (8,6 proc. – najwyższa od 41 lat), a do tego Christine Lagarde, szefowa EBC, podczas konferencji prasowej po posiedzeniu banku wspomniała o możliwej podwyżce stóp we wrześniu o 50 pkt baz. To doprowadziło do dużych spadków indeksów i wymazania sygnałów kupna.

Jest jednak wielu analityków, którzy twierdzą, że inflacja już „szczytuje", a rynki zdyskontowały wszystko, co może się wydarzyć do sierpnia (nie ma posiedzeń RPP i FOMC). Dlatego też prawdopodobieństwo (tylko prawdopodobieństwo, nie pewność) letniej hossy mimo tej przeceny wcale mocno nie zmalało.

Felietony
„Oni to my” – konsultacje Listing Act
Felietony
Zrównoważony rozwój po kantońsku
Felietony
Niebezpieczny trend
Felietony
Poranne uwolnienie jaśminu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448408;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Felietony
CSRD – konsekwencje opóźnień
Felietony
Polacy wolą trzymać w skarpecie