Wspomnienie o Livermorze, herosie spekulacji

70 lat temu, w listopadzie 1940 roku, zmarł jeden z największych giełdowych geniuszy wszech czasów, a zarazem postać tragiczna – Jesse Livermore.

Publikacja: 29.11.2010 00:15

W czasach największej świetności zgromadził w krótkim czasie, dzięki śmiałym operacjom giełdowym, ponad 100 mln dolarów, co po uwzględnieniu inflacji warte byłoby obecnie około 1,25 mld USD. Rocznica jego śmierci to dobra okazja, aby przypomnieć opisane przez niego samego reguły, jakie pozwalały mu zarabiać krocie nawet w czasach największych turbulencji na rynkach. Turbulencji, które niewiele odbiegały od tego, z czym inwestorzy mają do czynienia w ostatnich latach.

Długo można by wyliczać powody, dla których postać Livermore’a pozostaje do tej pory – mimo upływu czasu – natchnieniem dla traderów. Wrażenie robi to, że legendarny spekulant największe fortuny zgromadził w czasie krachów giełdowych w 1907 r. i 1929 r., kiedy zdecydowana większość graczy była głęboko pod kreską. W tych czasach jego nazwisko budziło niemal postrach na Wall Street, a wielu zarzucało mu wręcz wywoływanie krachów.

Nie oznacza to jednak, że Livermore był zdeklarowanym „niedźwiedziem” – potrafił zarabiać także w czasach hossy, dopasowując się do panującej koniunktury i wyczuwając jej zmiany (jak sam mawiał, „nie ma krótkiej pozycji ani długiej – jest właściwa pozycja”). W zależności od swoich diagnoz potrafił zarówno agresywnie kupować akcje, jak i krótko je sprzedawać. Do tego bez wahania posługiwał się – często w mistrzowski sposób – dźwignią finansową, która zwielokrotniała zyski.

Klucz do sukcesu tkwił w tym, że taktyka Livermore’a była (i jest) trudna do realizacji z psychologicznego punktu widzenia, a przez to sprzeczna z tym, co cechuje wielu mało doświadczonych (a często nawet i tych doświadczonych) graczy. Podczas gdy intuicyjne wydaje się kupowanie akcji w miarę jak stają się coraz tańsze i sprzedawanie po silnej zwyżce, Livermore twierdził, że „akcje nigdy nie są zbyt drogie, by je kupić, i nigdy zbyt tanie, aby sprzedać”.

Istotą jego taktyki było szybkie ucinanie strat w razie niepomyślnego rozwoju wydarzeń oraz utrzymywanie zyskownych pozycji w trakcie korzystnego trendu, a nawet agresywne ich powiększanie. Jak mówił słynny inwestor, „gdyby zliczyć, ile milionów dolarów kosztowały inwestorów próby łapania dołków czy sprzedaży szczytów, to można by za te pieniądze śmiało rozwiązać problem głodu na naszej planecie” – to kwintesencja jednej z obecnych do dziś filozofii spekulacji, czyli podążania za trendem (trend following).

Do wyobraźni traderów przemawia też to, że Livermore – mimo wrodzonego talentu do spekulacji – do swoich umiejętności musiał dojść przez ciężką pracę nad własnymi słabościami. W pełni uzasadnione jest stwierdzenie, że jego droga na szczyt usiana była błędami, co sam przyznawał („Najwięksi wrogowie spekulanta siedzą w nim samym”). Po zyskaniu pierwszej fortuny w 1907 r. wkrótce całkowicie ją stracił (jak sam twierdził, na skutek odstępstw od swych żelaznych reguł), popadł w długi i musiał zaczynać od zera. Mimo to odniósł sukces raz jeszcze (od dna zdecydowanie odbił się dopiero w czasie I wojny światowej), i to na jeszcze większą skalę.

Chociaż postać Livermore’a jest inspiracją przede wszystkim dla fanów analizy technicznej (słynny trader otwierał pozycje w zależności od poziomów wsparcia i oporu i odnosił sukcesy, grając zgodnie z trendem), to jednak w jego działaniach widać było także wiele innych elementów. Posługiwał się analizą sytuacji gospodarczej (do zajęcia potężnych krótkich pozycji w czasie krachów skłoniło go kurczenie się podaży pieniądza), doskonale orientował się też w psychologii rynku.

Livermore pozostał legendą także, niestety, ze względu na sposób, w jaki zakończył życie. Wkrótce po osiągnięciu szczytu swych możliwości do połowy lat 30. znów stracił niemal cały ogromny majątek. W 1940 r. doszło do najgorszego – słynny spekulant popełnił samobójstwo. Jak to możliwe, że doświadczony i przestrzegający żelaznych reguł geniusz tak fatalnie skończył? Odpowiedź nie jest pewna, ale być może przyczyną była choroba, na którą Livermore cierpiał w końcowej fazie życia – depresja kliniczna. Być może jej atak uniemożliwił traderowi podejmowanie racjonalnych decyzji akurat wtedy, kiedy miał otwarte potężne pozycje na rynkach? Prawdy zapewne nie poznamy nigdy.

Mimo to wcześniejsze spektakularne dokonania Livermore’a do dziś pozostają inspiracją. W słynnej, opublikowanej w 1993 r. książce „Market Wizards” (dosł.: czarodzieje rynku) zawierającej wywiady przeprowadzone przez Jacka Schwagera z najlepszymi współczesnymi traderami, nazwisko Livermore’a przewija się wielokrotnie.

Sam Livermore też jest bohaterem (i prawdopodobnie współautorem) bardzo wpływowej książki „Wspomnienia gracza giełdowego”. Agresywne metody spekulacji w wydaniu Livermore’a niekoniecznie muszą odpowiadać każdemu i z pewnością nie są jedynie słuszną receptą na giełdowy sukces, ale jego wzloty i upadki to wart polecenia przewodnik po rynkowej rzeczywistości.

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?