Po tym jak pod koniec marca agencja ratingowa Moody's podniosła prognozę wzrostu PKB w Polsce w 2017 roku do 3,2 proc. (z prognozowanych wcześniej 2,9 proc.), wśród polityków i komentatorów związanych z obozem rządowym zapanowała niezwykła ekscytacja. Nagle okazało się, że zagraniczne agencje ratingowe nie są jednak tak bardzo oderwane od polskiej rzeczywistości i nie reprezentują grup interesów sprzyjających środowiskom liberalnym, jak niedawno przekonywały te same osoby przy okazji obniżania ratingów polskiej gospodarki.
Abstrahując jednak od tego swoistego rozdwojenia jaźni, warto zwrócić uwagę na kilka kwestii o charakterze merytorycznym. Po pierwsze, podniesienie prognozy wzrostu gospodarczego jest oczywiście sygnałem pozytywnym, ale nie należy go przeceniać. Agencje ratingowe, podobnie jak inne instytucje zajmujące się prognozami gospodarczymi, co jakiś czas zmieniają prognozy i z takiej zmiany (niezależnie od jej kierunku) nie należy robić nadmiernej sensacji. Nie można wykluczyć, co powinno trochę ostudzić entuzjazm niektórych polityków, że w kolejnej aktualizacji ta sama agencja prognozę naszego wzrostu obniży.
Po drugie, należy zwrócić uwagę, że poprzednia prognoza agencji Moody's była dość pesymistyczna. Prognozowane wcześniej 2,9 proc.wzrostu to zaledwie 0,1 pkt proc. więcej niż w bardzo słabym roku 2016. Słaby wynik gospodarki w roku 2016 był w dużej mierze spowodowany spadkiem popytu inwestycyjnego i ekonomiści są w miarę zgodni, że w 2017 roku sytuacja w tym obszarze powinna kształtować się lepiej, gdyż zaległości w inwestycjach (zarówno publicznych, jak i prywatnych) muszą być powoli nadrabiane – taka jest bowiem natura procesów gospodarczych. To z kolei musi przełożyć się pozytywnie na tempo wzrostu PKB.
Po trzecie, to poziom, do jakiego podniesiona została prognoza. Prognozowane obecnie 3,2 proc. to mniej, niż wynosił wzrost gospodarczy w latach 2014–2015 i dużo mniej, niż zakłada na ten rok budżet państwa (3,6 proc.). To także mniej, niż prognozuje obecnie wicepremier Morawiecki, który wyraził niedawno opinię, że wzrost gospodarczy w tym roku wyniesie więcej, niż zaplanowano w budżecie. Może więc warto postawić pytanie, czy w tym kontekście prognoza agencji Moody's jest rzeczywiście pozytywna, czy też może należy ją odczytać jako negatywną ocenę możliwości zrealizowania przez rząd wzrostu na poziomie założonym w budżecie. Wzrost niższy niż założony to problemy ze zrealizowaniem planowanych dochodów, co z kolei zwiększałoby ryzyko przekroczenia planowanego deficytu i oznaczałoby konieczność nowelizacji budżetu.
Moody's opiera prognozę przede wszystkim na przekonaniu, że w 2017 roku szybciej niż w 2016 rosnąć będzie konsumpcja prywatna. Świadczyć o tym ma przede wszystkim wysoki wzrost wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw w styczniu i lutym. Pytanie jednak, czy wzrost wynagrodzeń na początku roku to rzeczywiście tak ważny argument. Pamiętać należy, że inflacja w tym roku jest i będzie znacznie wyższa niż w latach poprzednich, a to, nawet przy utrzymaniu wzrostu wynagrodzeń i stosunkowo niskim bezrobociu, będzie jednak hamowało nieco wydatki konsumpcyjne. Optymizmem nie napawają też wyniki pierwszych dwóch miesięcy w przemyśle, a także w budownictwie, które w 2017 roku ma wyjść z kryzysu, w którym jest pogrążone. W przypadku budownictwa z ocenami musimy jednak poczekać na wyniki miesięcy wiosennych, gdyż styczeń i luty w tym przypadku, ze względu na wpływ czynnika pogodowego, nie zawsze są wiarygodne.