Zdołowanie notowań wielu kontrolowanych przez rząd spółek to jedna z przyczyn bessy na parkiecie. Odwrócenie tej tendencji to droga do hossy i budowy reputacji resortu aktywów państwowych.
Wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin ma niebywałą szansę, aby przejść do historii polskiego rynku kapitałowego. I dodajmy, w chwale. Co nieczęsto zdarza się zawodowym politykom, gdyż giełda częściej jest przez nich psuta i poniżana niż traktowana poważnie jako serce gospodarki.
Przekonaliśmy się o tym szczególnie przez ostatnie dwie parlamentarne kadencje. Za rządów PO-PSL okrojono OFE i propagandowo zobrzydzono milionom Polaków giełdę jako miejsce do inwestowania. Ochrzczono ją mianem „kasyna" (za co powinien być paragraf w ważnym kodeksie), w efekcie czego ominęła nas gigantyczna hossa szalejąca na zagranicznych rynkach. Z kolei za pierwszej kadencji rządu PiS zlikwidowano resort skarbu, rozrzucając spółki między wielu ministrów, którzy mieli – mówiąc delikatnie – różne kompetencje w sprawowaniu nadzoru właścicielskiego, a przede wszystkim rozumieniu znaczenia statusu publicznego częściowo sprywatyzowanych spółek. Na długie lata zapamiętany zostanie przez inwestorów zarówno indywidualnych, jak i instytucjonalnych sposób, w jaki byli traktowani w spółkach energetycznych nadzorowanych przez resort energii. Były jak państwowe folwarki, gdzie liczył się przede wszystkim interes polityczny, co doprowadziło w wielu wypadkach do radykalnej przeceny spółek. Minister energii publicznie mówił o rozbieżnych interesach inwestorów giełdowych i zarządów spółek. Można było usłyszeć na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach, że giełda nie pyta się o to, czy odbiorcy są zadowoleni z dostaw, ceny energii, a liczy się dla niej tylko wynik.
Akcjonariusze mniejszościowi czuli, że są traktowani jak piąte koło u wozu, więc głosowali nogami i sprzedawali akcje. Spowodowało to przecenę akcji, co z kolei zablokowało wzrosty głównych indeksów, w których właśnie spółki państwowe mają największą wagę. Tak właśnie kiepska polityka właścicielska przyczyniała się walnie do tego, że hossę mogliśmy oglądać tylko na zagranicznym rynkach. I to pomimo że nasza gospodarka pędziła w tempie ponad 4 proc. rocznie, a giełda powinna za nią podążać.
Tymczasem wystarczy, że nowo powołany resort aktywów państwowych zmieni styl zarządzania spółkami, a przede wszystkim zrozumie, że zwiększanie wartości spółek jest psim obowiązkiem każdego menedżera czy to prywatnego, czy państwowego. Bo na giełdzie spółka nie jest notowana po to, aby wszystkim było obojętne, czy akcja kosztuje 10 zł czy 100 zł. Zarządom i głównym właścicielom, w tym wypadku państwu, powinno zależeć, aby spółki były warte jak najwięcej, o ile budowanie polskich czempionów nie jest tylko pustym frazesem. Powinny one prowadzić swój biznes rozsądnie, bezpiecznie, ale troszcząc się o korzyści dla wszystkich grup akcjonariuszy. Tym indywidualnym i instytucjonalnym tak naprawdę może nie zależeć, kim będą politycznie nominowani członkowie zarządów i rad nadzorczych, jeśli spółka „dowozi" wynik i dzieli się ze wszystkim po równo dywidendą, a nie posuwa się do sztuczek, aby wypracowane korzyści trafiły głównie do państwa.