Dylematy banków centralnych

Jakkolwiek przewrotnie może to brzmieć w warunkach ośmioletniego maksimum inflacji, uważam, iż dziś nie ma powodów do podnoszenia stóp w naszym kraju

Publikacja: 02.03.2020 05:00

Damian Rosiński makler papierów wartościowych, DM AFS

Damian Rosiński makler papierów wartościowych, DM AFS

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Ostatnie tygodnie przynoszą – obok kluczowego aspektu związanego z wybuchem epidemii koronawirusa – bardzo ciekawe wydarzenia w zakresie kształtowania się inflacji w skali globalnej oraz podejścia do tego zjawiska banków centralnych. Dynamika cen w większości gospodarek, w tym w największych, mocno przyspieszyła w styczniu, osiągając czasem wieloletnie maksima. Tak stało się m.in. w Polsce i w Chinach. Jednak roczne tempo CPI wzrosło istotnie też w USA, Turcji, Indiach, Norwegii, w krajach naszego regionu, a także części krajów strefy euro. Różna jest interpretacja i reakcje władz monetarnych na tę zmianę uwarunkowań.

Chyba najostrzej zareagował Czeski Bank Centralny (CNB). W nieoczekiwanej decyzji z początku lutego podniósł stopy procentowe o kolejne 25 pb., do 2,25 proc. Była to już 9. podwyżka w cyklu (start z 0,05 proc.). W reakcji na ten ruch korona umocniła się do euro do najwyższego poziomu od siedmiu lat (EURCZK < 25,00).

Jeszcze przed odczytem CPI za styczeń i po niewielkim wzroście inflacji pod koniec 2019 r., z ujemnych poziomów stopy wyprowadził szwedzki Riksbank (podwyżka o 25 pb., do 0 proc.). W tym przypadku rynek walutowy nie zareagował. Antycypując ten krok banku centralnego, szwedzka korona umacniała się przez cały IV kw.

Na drugim biegunie funkcji reakcji jest m.in. Europejski Bank Centralny, który pod przywództwem Christine Lagarde ani myśli zacieśniać polityki pieniężnej (mówi się wręcz o niestandardowych narzędziach powiązanych ze zmianami klimatu). Jest tu też Szwajcarski Bank Centralny, który od końca 2019 r. interwencyjnymi zakupami walut nieskutecznie próbuje tłumić aprecjację franka. Również Ludowy Bank Chin pozostaje w łagodnym nastawieniu do polityki pieniężnej, mimo że inflacja wzrosła w styczniu do najwyższego poziomu od października 2011 r. W tym przypadku podstawowym zadaniem jest teraz oczywiście mitygowanie gospodarczych skutków epidemii wirusa z Wuhanu, więc o podwyżkach nie może być mowy.

Jeśli chodzi o najważniejszy bank centralny, czyli amerykańską Rezerwę Federalną, mamy neutralne spozycjonowanie. Fed po obniżkach z 2019 r. sugeruje dłuższą pauzę w luzowaniu polityki pieniężnej, dopuszczając przy tym podjęcie działań, „jeśli zajdzie taka potrzeba" (przede wszystkim w kontekście koronawirusa). Rynek utrzymuje natomiast stabilne oczekiwania na dalsze cięcie w tym roku (ok. 40 proc. na ruch stóp o 25 pb. we wrześniu).

Rodzima Rada Polityki Pieniężnej zachowuje stoicki spokój. Nie znając wyniku wskaźnika CPI w Polsce w styczniu (4,4 proc. r./r.), na pierwszym posiedzeniu w 2020 r. gremium pod przewodnictwem Adama Glapińskiego podtrzymało stanowisko, iż stóp w Polsce podnosić nie należy i mogą one pozostać niezmienione nawet do końca tej kadencji (2022 r.). To obniżka wspierająca aktywność w okresie spowolnienia jest obecnie nawet bardziej prawdopodobną opcją, uznała RPP.

Jakkolwiek przewrotnie może to brzmieć w warunkach osmioletniego maksimum inflacji, uważam, iż na dziś nie ma powodów do podnoszenia stóp w naszym kraju. Chyba że miałaby ona w założeniu hamować nadmierne rozkręcenie się gospodarki przy okazji wchodzenia w kolejny cykl przyspieszenia (spodziewam się tego najpóźniej od III kw. br.!), ale o taką skalę wizjonerstwa banku centralnego nie podejrzewam.

Pomijając już fakt, że podwyżki RPP niewiele by dały, bo CPI przyspiesza głównie na bazie kategorii cen, na które Rada ma niewielki wpływ (żywność, ceny regulowane), przyszłe kilka kwartałów rysuje się dla inflacji raczej spadkowo (co innego długi termin, ale to historia na oddzielny felieton).

Gospodarka jest w dziewiątym kolejnym kwartale spowolnienia. Z różnych powodów (m.in. z uwagi na rozluźnienie fiskalne, ale też to, że hamowanie jest wyjątkowo łagodne) jeszcze nie ujawnił się wpływ pogorszenia koniunktury na spadek inflacji. Co się odwlecze, to nie uciecze. W mojej ocenie jesteśmy w końcowej fazie wzrostu dynamiki cen w Polsce wynikającej z cykli (przeciętnie CPI „podąża" za PKB w opóźnieniem ok. 1,5 roku). Ale nie to nawet jest najważniejsze.

Od początku roku mamy silny spadek notowań ropy naftowej i większości surowców. Od marca/kwietnia da to ok. 20-proc. niższe ceny paliw niż w tym samym okresie ubiegłego roku. Już od lutego w kierunku spadku dynamiki CPI w Polsce oddziaływać będą także czynniki statystyczne (dołek inflacji w 2019 r. był w styczniu).

Wciąż wielką niewiadomą jest wpływ epidemii ciężkiego zapalenia płuc na chińską, a przez to i światową gospodarkę. Od połowy stycznia kraj gospodarczo praktycznie się zatrzymał. Jeśli epidemia zostanie opanowana, można się spodziewać, że straty zostaną nadrobione, ale nie jest to nic pewnego. Sytuacja wciąż może przybrać różne kierunki rozwoju. Spowolnienie PKB w Chinach jest faktem. W skali świata nie będzie to raczej czynnik zwiększający presję inflacyjną.

Felietony
Groźne analogie
Felietony
Współpraca z Malezją w kontekście polskiej prezydencji w Radzie Unii
Felietony
Jak mogłaby wyglądać ciekawa kampania prezydencka?
Felietony
Można zrobić za drugim razem dobre pierwsze wrażenie
Felietony
Dekodowanie Omnibusa
Felietony
Tether – uznany stablecoin czy dolar cienia podziemnego świata finansowego?