Gdy zakończyła się wojna, wielu polskich biznesmenów liczyło na łatwe i intratne kontrakty w rejonie Zatoki Perskiej. Na prowadzoną przez Ministerstwo Gospodarki oraz Krajową Izbę Gospodarczą listę firm zainteresowanych rynkiem irackim wpisało się grubo ponad tysiąc przedsiębiorstw z całej Polski, reprezentujących niemal wszystkie branże gospodarki. Przeważały jednak firmy budowlane, oferujące wszelkiego rodzaju usługi z zakresu odbudowy i modernizacji infrastruktury. Jednak eksperci, jak i przedstawiciele resortu gospodarki, przestrzegali przed huraoptymizmem.
Realiści mieli rację
Po kilku miesiącach od zakończenia wojny okazuje się, że eksperci mieli rację. Z wielu kontraktów polskie firmy nie mogą się na razie cieszyć. Z danych Ministerstwa Gospodarki wynika, że ogólna ich wartość wynosi obecnie ok. 10 mln dolarów. Dlaczego tak się dzieje? - Od początku było wiadomo, że odbudowa Iraku będzie przebiegała kilkuetapowo. Pierwszym miało być uspokojenie sytuacji politycznej w tym kraju i zapewnienie bezpieczeństwa - mówi Marek Kłoczko, sekretarz Krajowej Izby Gospodarczej. Tymczasem z tym nie jest najlepiej. Ataki terrorystyczne powtarzają się, wciąż panuje atmosfera wojny i bezpiecznie na pewno czuć się w Iraku nie można.
Pieniądze mają Amerykanie
Zdaniem przedstawiciela KIG, innym powodem małego zaangażowania naszych spółek w odbudowę Iraku jest źródło jego finansowania. - Na razie za wszystko płacą Amerykanie, a to oznacza, że to firmy amerykańskie dostają kontrakty. Innym zostaje najwyżej rola podwykonawców. Ale i w tym przypadku preferowane są raczej przedsiębiorstwa ze Stanów Zjednoczonych - mówi M. Kłoczko. Sytuacja powinna się zmienić, gdy budżet tymczasowych władz irackich zostanie zasilony pieniędzmi