Ustawa liczy zaledwie osiem artykułów. Jej celem było rozwiązanie problemu zatorów płatniczych w budownictwie, a co się z tym łączy - ochrona słabszych firm. Często ponosiły one, niejako w zastępstwie inwestora lub generalnego wykonawcy, ciężar finansowania przedsięwzięcia, co groziło im bankructwem i zmuszało do dochodzenia roszczeń przed sądem.
- Oceniam przepisy pozytywnie. Często bowiem w praktyce było tak, że na przykład wykonawca nie płacił podwykonawcom, ponieważ nie dostawał pieniędzy od inwestora - mówi Henryk Kacprzak, dyrektor biura organizacyjno - prawnego Mostostalu Warszawa. Podobne opinie prezentują inne firmy budowlane. Na funkcję ochronną nowych przepisów zwraca uwagę także Janusz Zaleski, prezes Krajowego Związku Pracodawców Budowlanych (KZPB). - Wiem, że postrzeganie przepisów jest bardzo różne, ale nie chodzi w nich o to, by pognębić inwestora, ale by zrównać pozycję inwestorów i wykonawców. Są skierowane przeciwko firmom nieuczciwym lub tzw. wydmuszkom. Zdarzało się bowiem, że inwestor miał czasem pieniądze jedynie na ogrodzenie, a resztę budowy finansował wykonawca, często przy tym poważnie się zadłużając. Opóźnienia w spływie należności prowadziły do jego bankructwa - tłumaczy.
Zupełnie inaczej widzą to inwestorzy, np. deweloperzy. - Ustawa o gwarancjach płatności to charakterystyczny przykład przysłowiowego odwracania kota ogonem. Generalnie w świecie jest tak, że to firma budowlana musi dać inwestorowi gwarancję dobrej jakości swojej pracy. U nas sytuacja się odwróciła, to zleceniodawca musi gwarantować wykonawcy, że mu zapłaci - komentuje Ryszard Matkowski, prezes J.W. Construction Holding. Potwierdza, że przyczyną uchwalenia ustawy było powstawanie zatorów płatniczych. - Zdarzało się też, że firmy nieuczciwe z premedytacją oszukiwały swoich kooperantów. Są to patologiczne sytuacje, które można rozstrzygać na gruncie obowiązującego prawa - twierdzi. Jego zdaniem, administracyjnie nie załatwi się problemu zatorów płatniczych. - To nie jest sprawa chęci, lecz braku pieniędzy w obiegu gospodarczym - wyjaśnia. Ocenia, że zły wykonawca ma teraz prawną możliwość uniknięcia odpowiedzialności za wadliwe wykonawstwo, jeśli zażąda ustanowienia gwarancji w bardzo krótkim terminie. - Ustawa nie określa, ile minimum dni ma on wynosić. Zabrania także wykonawcy zrzeczenia się tego prawa. W ciągu kilku dni gwarancji nie zdobędzie żaden inwestor, bo procedura jej przyznania jest podobna do kredytowej. Tymczasem wykonawca, który nie otrzyma gwarancji w wyznaczonym przez siebie czasie, może rozwiązać umowę z winy inwestora. O takich problemach, które wystąpią w praktyce, żaden z twórców ustawy chyba nie pomyślał - mówi prezes J.W. Construction.
Choć przepisy są korzystne dla firm budowlanych, w praktyce nie są stosowane zbyt często. Henryk Kacprzak z Mostostalu Warszawa (spółka występuje na rynku jako generalny wykonawca lub podwykonawca) zwraca uwagę, że przedsiębiorstwa bardzo rzadko zwracają się z żądaniem gwarancji zapłaty. - Mamy do czynienia z rynkiem inwestora. Dopóki warunki rynkowe się nie zmienią, firma, która domaga się gwarancji, ma automatycznie mniejsze szanse na wygrywanie przetargów - mówi. Potwierdzają to przedstawiciele innych firm, którzy mówią wprost: kto domaga się gwarancji, nie ma szans na wygranie przetargu. H. Kacprzak zwraca uwagę, że z drugiej strony, inwestorzy skutecznie domagają się od kontrahentów gwarancji dobrego wykonania, a więc o równowadze na rynku na razie nie ma mowy. Zgadza się jednak z tezą, że rozwiązanie niektórych problemów jest możliwe poprzez dochodzenie roszczeń w ramach uproszczonych procedur sądowych (postępowanie nakazowe).
Prezes Zaleski zwraca z kolei uwagę, że ustawa o gwarancji zapłaty nigdy nie będzie równie powszechnie stosowana jak np. kodeks pracy. - To jest instrument prawny, który mogą z powodzeniem wykorzystywać firmy, które mają nóż na gardle i z myślą o nich był tworzony. Pracując nad ustawą zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie wykorzysPrzedsiębiorstwa, którym grozi upadłość, zyskały jednak możliwość jej uniknięcia - mówi szef KZPB.