Agresja Rosji na Ukrainę powoduje, że trudno jest cokolwiek prognozować, niemniej spróbujmy rzucić okiem na rynek mieszkaniowy. Wyniki sprzedaży mieszkań po I kwartale poznamy najwcześniej na początku kwietnia, kiedy deweloperzy giełdowi zaczną raportować informacje. Z bieżących danych mamy statystyki GUS m.in. o liczbie mieszkań w uruchamianych projektach. Myślę, że spadek aktywności był spodziewany, ale o ile w przypadku inwestycji Kowalskich mieliśmy takie stopniowe wygaszanie od października, to w przypadku deweloperów doszło do tąpnięcia. W styczniu rozpoczęli oni budowę ponad 7 tys. mieszkań, podczas gdy przez trzy ostatnie miesiące 2021 r. było to średnio prawie 13 tys. Mniejsza aktywność firm była tylko w kwietniu i maju 2020 r., podczas lockdownu. Czy styczniowe dane pana mocno zaskoczyły?
Raczej byłem zaskoczony. To na razie dane za styczeń, pełniejszy obraz sytuacji będziemy mieć za kilka miesięcy, niemniej biorąc pod uwagę skalę spadku, można to traktować jako symptom ograniczania nowej podaży przez deweloperów w reakcji na spadek sprzedaży. Tego się można było spodziewać.
W ofercie deweloperów są teraz lokale, których budowa rozpoczynała się w zeszłym roku, kiedy jeszcze nikt nie spodziewał się podwyżek stóp procentowych i to w takim tempie. Do tych podwyżek jednak doszło, do tego dochodzą kolejne czynniki ryzyka, czyli wojna na Ukrainie – spodziewam się że aktywność deweloperska będzie dalej ograniczana.
Przez ostatnie lata dominowała narracja, że mamy popyt większy od podaży, dlatego m.in. ceny mieszkań rosną. Słychać jednak głosy, że nawet jeśli popyt się zmniejszy, to podaż wciąż nie będzie do niego dostosowana.