Czy uważa pan, że pewne sprawy w branży funduszy zostały niedokończone albo idą dziś w złym kierunku?
Patrzę na to z bardzo szerokiej perspektywy. Po pierwsze, odpowiedzmy na pytanie, czy w Polsce mamy rynek funduszy. Po drugie, czy krajowe firmy są zagrożone konkurencją funduszy zagranicznych. Jeśli chodzi o ten pierwszy element, to udało się stworzyć takie ramy funkcjonowania krajowego rynku, w efekcie których mamy jedyny w tej części Europy rynek lokalny. Wszędzie wokół nas są wyłącznie fundusze luksemburskie. To oczywiście wynika z różnych elementów, ale dwa podstawowe to to, że w Polsce cały czas nie ma rachunku zbiorczego (nominee account – dystrybutor sam nabywa jednostki funduszy, a potem ze swojego rachunku rozprzedaje je dalej – red.), który ułatwiałby w dużym stopniu dystrybucję funduszy zagranicznych. U nas rachunek jest powiązany tylko i wyłącznie z klientem. Druga rzecz to nasza specyficzna konstrukcja funduszu i TFI. Gdy duże, zagraniczne podmioty zdecydowały się na zasadzie paszportu zarządzać polskimi funduszami, okazało się to barierą nie do przebicia i ochroniło ten rynek. Dzięki temu udział funduszy zagranicznych w stosunku do lokalnych to 2–3 proc., a nie na odwrót, jak to jest w Czechach, Austrii czy na Węgrzech. Teraz oczywiście pojawia się pytanie, jak ten stan utrzymać, jak wzmacniać rynek lokalny i – jeśli pojawiają się sytuacje potencjalnej nierównowagi konkurencyjnej – starać się w interesie naszego rynku, gospodarki, eliminować te zagrożenia.
Średni wynik funduszy polskich akcji za ostatnie 10 lat to kilkanaście procent zysku. Fundusze akcji rynków rozwiniętych zarobiły kilka razy więcej. Wiele funduszy polskich akcji nie odrobiło strat po spadkach z bessy z końca poprzedniej dekady. Jaką zatem korzyść ze struktury rynku, o której pan wspomniał, mają klienci?
Krajowi inwestorzy mają dzięki temu łatwiejszy dostęp do podmiotów lokalnych i kontakt z nimi. Fundusze są oczywiście wystandaryzowane, ale opierają się na rozwiązaniach polskich i dzięki temu lepiej je rozumiemy. Jeżeli robię zakupy na święta i zamawiam przesyłkę, która przychodzi do mnie np. z Czech, to oczywiście mogę, ale później ewentualny proces reklamacyjny jest z wielu względów utrudniony. Dwa lata temu okazało się np., że Polska, która jest wielkim producentem jabłek, ma problem z suszonymi owocami. Polegało to na tym, że w Polsce jest tylko jedna suszarnia i 80 proc. jabłek, które mieliśmy w wigilijnym kompocie, pochodziło z suszarni chińskich. Logiki w tym wielkiej nie ma. Mamy firmy zarządzające aktywami, które są wystandaryzowane, działające pod polskim nadzorem, więc w razie czego klient łatwiej może znaleźć ochronę u polskiego nadzorcy, niż gdyby musiał jej szukać w innych krajach. To jest ta przewaga.
W jakim momencie jest teraz branża funduszy inwestycyjnych?
Jest kilka czynników, które na rynek funduszy bardzo mocno wpływają i które muszą wybrzmieć, by można było mówić o stabilizacji rynku. On urósł i jako całość wygląda dobrze, ale był targany różnego rodzaju problemami czy kwestiami, które wymagały rozwiązania. I one się teraz dzieją. W momencie, kiedy się wyjaśnią, rynek będzie silniejszy, mocniejszy i bardziej stabilny. Mam na myśli trzy elementy. Po pierwsze, wdrażanie PPK. Za kilka lat zobaczymy, jak rzeczywiście nam to poszło, bo dopiero wtedy będziemy mieć pełne dane o popularności tego systemu emerytalnego. Struktura oszczędności Polaków jest dziś problemem, bo oszczędzanie nie było zjawiskiem masowym, a PPK mają to zmienić. Jednocześnie drugi element jest mocno związany z PPK. Chodzi o zamknięcie w sposób jednoznaczny sprawy OFE. To temat, który nad rynkiem wisiał bardzo długo i tworzył niepewność. Jak zostanie zamknięty, to rynek tę pewność odzyska. Trzeci element to różnego rodzaju odpryski problemów wokół GetBacku. Ta sprawa mocno wpłynęła na rynek, ale również nie jest do końca zamknięta. Oczywiście spraw jest więcej, ale te trzy są kluczowe na przestrzeni najbliższych dwóch–trzech lat.