Nie zapominajmy, że wynagrodzenie generalnego wykonawcy to tylko jeden z elementów kosztotwórczych. Do tego dochodzi cena zakupu ziemi. Dziś w Warszawie ceny gruntów są już na szalonym poziomie, niezależnie od dzielnicy. Na Bemowie był niedawno przetarg, gdzie padła kwota ponad 4 tys. zł na PUM.
Negocjujemy w tej chwili zakup kilku gruntów i jeśli uda nam się zawrzeć jedną czy dwie transakcje, to będzie dobrze. Rozmowy są bardzo trudne, bo popyt na grunty jest bardzo duży, a podaż niewielka. Często sprzedający wycofują się z już uzgodnionych warunków transakcji, bo okazuje się, że mogą znaleźć nabywcę za jeszcze większą kwotę.
Chcemy się umocnić przede wszystkim na rynku warszawskim. Najsensowniej byłoby kupić kolejny duży grunt pod wieloetapową inwestycję, w tym czujemy się bardzo dobrze, to umożliwia prawidłowe przygotowanie produktu i osiągnięcie dobrych cen. Planujemy też rozwijać się w Poznaniu i we Wrocławiu. W Szczecinie mamy jeszcze zapas na trzy, cztery lata, niemniej rozglądamy się za ziemią w centrum.
Mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli powiadomić o kolejnych zakupach – a na pewno coś ciekawego do końca roku rynkowi pokażemy.
Marża brutto ze sprzedaży całej prawdy o biznesie nie mówi, ale to jedyny wskaźnik, który pozwala porównywać osiągnięcia deweloperów. Ostatnie kwartały dla was to słabe na tle branży marże rzędu kilkunastu procent. Czy jest szansa na rentowność ponad 20 proc.?
Zdecydowanie tak. Myślę, że szczególnie ten wieloetapowe projekty pozwolą poprawić rentowność. Zwykle jest tak, że pierwsze fazy mają troszkę niżej ustawione marże, ale z czasem następuje optymalizacja procesów i cen. W związku z tym w kolejnych etapach powinniśmy pokazywać zdecydowanie ponad 20 proc., a w przypadku inwestycji Miasto Moje i Ursusa Centralnego około 25. Myślę, że ponad 20 proc. pokażemy także we Wrocławiu i w Poznaniu.