Agdam to już ruina. Mówi się o nim miasto duchów lub Hiroszima Kaukazu. Spór między Azerami i Ormianami o władzę nad Górskim Karabachem doprowadził do śmierci dziesiątek tysięcy ludzi i przesiedlenia ponad miliona mieszkańców. Musiał się z niego wyprowadzić również klub – przez konflikt o Górski Karabach musi podejmować rywali w Baku – który od dekady jest najlepszym ambasadorem Azerbejdżanu.
To kraj, który nie ma futbolowych tradycji. Po upadku ZSRR nigdy nie awansował na mundial ani Euro. Nawet w Lidze Narodów występuje w dywizji C, czyli na trzecim poziomie rozgrywkowym. W przeciwieństwie do innych byłych republik radzieckich, jak Ukraina czy Armenia, Azerowie nie doczekali się choćby jednej gwiazdy, reprezentację od dwóch lat prowadzi Włoch Gianni De Biasi, a najsłynniejszą postacią kojarzoną w świecie piłki był sędzia Tofik Bachramow. Jego imieniem nazwano jeden ze stadionów w Baku, choć azerski arbiter został zapamiętany głównie z powodu kontrowersyjnej decyzji o uznaniu gola Geoffa Hursta w wygranym przez Anglików finale z Niemcami na mundialu w 1966 r.
Kraina ognia
Władze Azerbejdżanu brakiem tradycji się nie przejmują i od lat podążają tą samą drogą co Katar i Arabia Saudyjska. W latach 2012–2014 płaciły Atletico Madryt miliony, by reklamować się na jego koszulkach jako „kraina ognia", a państwowa spółka naftowa SOCAR, z którą Europejska Federacja Piłkarska (UEFA) nawiązała współpracę w 2013 roku, stała się jednym ze sponsorów mistrzostw Europy.
Prezydent Ilham Alijew, stojący na czele kraju od 2003 roku, zdaje sobie sprawę, że sportwashing to skuteczne narzędzie poprawy reputacji – zwłaszcza tam, gdzie rządzi się twardą ręką, łamane są prawa człowieka, prześladuje się przeciwników politycznych i ogranicza podstawowe wolności.